
130 lat temu Nowy Sącz padł ofiarą wielkiej pożogi, być może nawet największej w dziejach. Niszczycielskie były niewątpliwie pożary z okresu nowożytnego, ale ten z kwietnia 1894 r. został zapamiętany na długie lata. Wydarzenie było relacjonowane przez liczne gazety, które opisywały jak przebiegał pożar. W całej Galicji wzbudził on lawinę dobra, która polegała na pomocy dla zniszczonego Nowego Sącza. To solidarność, którą ciągle powinniśmy spłacać pomagając innym potrzebującym w naszych czasach!
Skala zniszczeń była olbrzymia. Jak pisała tarnowska prasa: z kilkuset domów pozostały tylko kominy, które jak ręce pogorzelców błagalnie ku niebu wyciągnięte świadczą jedynie o rozmiarze klęski. Znamy ten widok ze starych pocztówek pokazujących zwęglone zgliszcza sądeckiego Rynku. Widok co najmniej apokaliptyczny.
Pisano, że pożoga to niedarowana przewina na karygodną gospodarkę zarządu miasta. Oczywiście najbardziej obwiniano burmistrza Karola Slavika, w czym prasa nie miała racji. Rzekomo, zamiast budować wodociągi za niewielkie pieniądze, kazał zamykać na kłódkę studnię miejską znajdującą się na rynku aby publiczność pomp nie psuła, a zamiast urządzenia choćby basenowych zbiorników, kazał elegancko wybrukować i ozdobić ulicę prowadzącą wraz z nim wszystkich amatorów piwa do ogrodu restauracyjnego na Przetakówce.
W innych gazetach donoszono, że pożar był celowym podpaleniem, bowiem przed jego wybuchem w kościele oo. jezuitów pojawił się pewnego rodzaju pamflet mówiący o zbliżającej się pożodze. Straż ogniowa była przygotowana na taką ewentualność, co zaprzecza niektórym relacjom prasowym.
Sam obraz pożaru jest przerażający. Rozpoczął się na ul. Kościuszki, a dzięki temu że w Rynku było dużo wozów i straganów straż nie mogła odpowiednio szybko zareagować. Niekorzystne były też warunki atmosferyczne. Tak się złożyło, że akurat było wyjątkowo sucho, a 17 kwietnia, kiedy doszło do nieszczęścia, zerwał się silny wiatr, który niósł ogień po całym mieście.
O godzinie pierwszej niespełna, a więc w pół godziny po wybuchu palił się rynek z ratuszem ze straganami i pakami i ulice: Kościuszki, Pijarska, Zamkowa, Żydowska, Krakowska, Franciszkańska, Szkolna, Rzeźnicka, Wazka, Kościelna, Kaźmierza i Świętego Ducha — przedmieście Przetakowskie z dworem i wieś odległa o 2 kilometry Zabełcze. Wiatr porywał gonty z płonących dachów na inne i tak morze ognia z każdą chwilą we wszystkich kierunkach wzrastało.
Niebezpieczeństwo tem większe się okazało, gdy członkowie ochotniczej straży musieli odejść do płonących swych domów po swe dzieci i żony, a nieżonaci po swe kuferki lub odzież i gdyby nie nadjechała straż nawojowska to podpisany nie byłby w stanie ognia na resztę miasta wstrzymać, bo z popłochem publiczności wzrastał i popłoch w straży i zdawało się, że wszystkie wytężęnia straży są bezowocne, a miasto w perzynę iść musi – pisano w prasie. Starano się uratować farę i kościół jezuicki, co się udało. Było to zasługą naczelnika straży Karola Milera.

Nie udało się natomiast uratować starego ratusza. Relacjonujący wydarzenia pisali: I tak zegar na ratuszu, dwupiątrowym gmachu stał w korytarzu na drugim piątrze na podłodze kamiennej, zamknięty w szafie, a nadto zamknięty w osobnej murowanej stancyi a tylko transmisyami były wskazówki poruszane na wieży już o godz. 12-54 przestał iść z czego wynika, że 40 minut potrzeba było niespełna, aby się dach ogromny na magistracie spalił, a potem sufita i podłogi w drugiem piętrze.
Kolejne godziny to ratowanie miasta przed rozprzestrzenianiem się ognia szczególnie poprzez dachy kamienic. Stąd pośpiesznie je rozbierano – były często wykonane z prymitywnych materiałów, a w najlepszym przypadku z łatwopalnego gontu. W dzielnicy żydowskiej zaczęły wybuchać składy alkoholi do których dostał się ogień. Ludzie stali na dachach i gasili pojawiający się z szalejącym wiatrem ogień. Kobiety wynosiły koce i ubrania, aby tłamsić zalążki kolejnych pożarów. Mobilizacja była powszechna. Kiedy zaczął ustawać wiatr ściągnięto wodę z Kamienicy, którą gaszono ogień.
Należy zaznaczyć, że pożar został w zasadzie ugaszony dzięki strażom ogniowym z okolicznych miejscowości (Jazowsko, Tymbark, Nawojowa i inne) oraz większych miast: Tarnów i Kraków, który przyjechały wspomóc nowosądeczan. Bez ich pomocy losy miasta stały by pod znakiem zapytania. Nasi strażacy byli wyczerpani, wielu zostało rannych.
Kolejne godziny polegały na wypatrywaniu ognia i gaszeniu go w zarodku. Po kilku dniach spadł rzęsisty deszcz. Można było w spokoju szacować straty, a te były gigantyczne. Strażacy wyliczyli je na astronomiczną kwotę 4 mln złotych reńskich.
Wspaniałe materiały Panie Łukaszu!
Gratuluję Panu zapału do tej wymagającej documentation.
Zachęcam do poszukania materiałòw o piekarni mojego dziadka FRANCISZKA VÖLKERA na ul. GRODZKIEJ 1
oraz o ważnej dla N.Sącza działalności rzemieślniczej rodziny ZEMLÓW
/ warsztat obok murów więziennych/.
Pozdrawiam z Chicago.
Dziękujemy za wiadomość, przekażemy autorowi. Pozdrawiamy z Nowego Sącza!