Strona główna Wczoraj i dziś

1648 – rok pod hasłem „Napijmy się, nie bijmy się”

1648 – rok pod hasłem „Napijmy się, nie bijmy się”
Widok nowosądeckiego zamku z 1840 roku na rysunku M.Marynowskiego

Koniec panowania króla Władysława IV Wazy miał objawiać się wieloma dziwnymi znakami na niebie. Pisano o tym wiele lat później. Choć słynny opis roku 1647 zostawił Henryk Sienkiewicz, to także sądeczanie byli przekonani o nieuchronności katastrofy.

Sienkiewicz rozpoczął „Ogniem i mieczem” od słynnego opisu: Rok 1647 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Opisywał szarańczę, która pustoszyła zasiewy i trawy. Latem nastąpiło zaćmienie słońca, potem na niebie pojawiła się kometa. Co bardziej strachliwi nad Warszawą zobaczyli mogiłę i ognisty krzyż na niebie. Obawiano się epidemii. Atmosfera barokowego pobudzenia religijnego sprzyjała tym wizjom. Kościół napełniał swe skarbonki, ludzie byli ofiarni. Nareszcie zima nastała tak lekka, że najstarsi ludzie nie pamiętali podobnej – zanotował Sienkiewicz. Na południu Rzeczypospolitej nie było lodu na rzekach, ale za to pojawiły się powodzie. Podobnych dziwnych zjawisk dopatrywali się nasi pradziadowie.

Reklama

Przerażający opis wydarzeń atmosferycznych pozostawił dla nas ks. Jan Sygański. Opisywał on nie tylko to co działo się w pogodzie, ale również strach ludzi, którzy już wcześniej byli nękani epidemiami oraz innymi klęskami.

W pierwszej połowie maja 1648 r. zachmurzyło się nagle pogodne niebo, błyskawica jedna drugą ścigała — a jak jękło na podniebiu, to aż zadudniała ziemia, zatrzęsły się dachy i wieże miasta Nowego Sącza. A kiedy ucichło na chwilkę, to dochodził z jednej strony straszny szum spienionego Dunajca, a z drugiej Kamienicy warczenie. Śrotarze[prawdopodobnie ci, którzy zajmowali się wyrębem drewna – red.] prawie przez całą noc u fary bili we dzwony, aby rozpędzić złowrogie chmury, jak pisze burmistrz Wojciech Bogdałowicz w księdze wydatków miejskich: „Śrotarzom, co dzwonili na chmury ledwie nie cała noc, dałem na piwo i na świece 7 gr.“ Przerażona ludność sandecka modliła się do Boga, a wszystko od starca do niemowlęcia przeczuwało jakieś blizkie nieszczęście. Przeczucie to rosło w nieskończoność, kiedy trzeciego dnia znowu podobna szalała burza. I znowu jęk dzwonów całą noc się rozlegał, a śrotarze świece palili i piwo pili, a dzwonili, co sił stało. Nazajutrz znaleziono martwą sierotę pod ratuszem, co również pan burmistrz wpisał do księgi miejskiej: „Śrotarzom, gdy drugi raz dzwonili na chmury, na piwo i na świece dałem 6 gr.; od pogrzebu i dołu sierocie jednej, która pod ratuszem umarła, dałem 12 gr.“

Ówczesny lud uwielbiał przesądy, jednocześnie będąc bardzo religijnym. Niewiele się zmieniło do dzisiejszych czasów. Trzeba pamiętać, że ówcześni ekscytowali się procesami o czary, oskarżeniami o świętokradztwo Żydów i zabawami w karczmach. W tych mniej więcej okolicznościach rodziła się legenda nadciągających nieszczęść.

Faktycznie tak się stało, bowiem wkrótce umarł król Władysław IV Waza, zaś na kresach Rzeczpospolitej rozpoczęła się wojna domowa – powstanie kozaków. Wobec tych różnych nieszczęść nowosądeczanie byli bezradni, a można nawet powiedzieć, że nie byli na nie przygotowani. Dopiero widząc martwą sierotę i szalejące burze podjęli decyzję o naprawie murów miejskich. Ówczesna logika polityczna nie była powalająca.

Kiedy zakończono przygotowania murów postanowiono zaopatrzyć miasto w armaty, które były gotowe do obrony grodu. Każdy sądecki cech posiadała własną armatę, którą utrzymywał. Istniała też jedna armata miejska. Szykowano i odnawiano cały arsenał jaki był w mieście. Czyszczono hakownice i kupowano proch w Krakowie. Całość została wykorzystana dla uświetnienia procesji Bożego Ciała, która przybrała militarny charakter – odbyła się przy odgłosie trąb i kotłów. W mieście dało się słyszeć strzelające armaty: kobiety sobie aż uszy zatykały, a szlachta podkręcała wąsa, a dymu się nakurzyło, jak na wojnie. 

Całością przygotowań i obronnością kierował wojewoda ruski, krakowski i starosta spiski Stanisław Lubomirski. We wrześniu 1648 r., już w czasie bezkrólewia, piechota lubowelska, złożona przeważnie z Wołochów, nadciągnęła z Wiśnicza do Nowego Sącza i grodzką bramą dążyła prosto na rynek. Miasto nie chciało w swoich murach wojska, ponieważ mogło oznaczać to kłótnie, spory i konflikty. Burmistrz Marcin Frankowicz, człek poważny i rozumny, a pomimo wieku swego sprężysty. Przeczuwając, iż się bez burdy nie obejdzie, obesłał cechy, aby się mieli na pogotowiu i ostrożności. Faktycznie nie minęła chwila, kiedy w gospodach zaczęły latać stoły i ławy. Najwięcej działo się w Trębaczywkówce, sławnej sądeckiej gospodzie. Dzięki wojsku porucznika Pawła Borzęckiego udało się opanować sytuację.

Gospoda została naprawiona, szkody nie były widoczne.  A kiedy już była ukończoną, kazał na niej wymalować dwie postacie w naturalnej wielkości: mieszczanina i żołnierza, jak piją do siebie. Nad nimi zaś umieścił napis, z którego podanie nie ocaliło, jak tylko wyrazy: „Napijmy się, nie bijmy się.“ Szczątki tych postaci i napisu dotrwały do roku 1840 któregoś – zapisał Sygański.

Wkrótce wokół miasta przechodzili rekruci i szlachta ciągnąca do wojska. Trwoga jednak wzmagała się. Ubogi żołnierz postrzelony przywlókł się od pobojowisk do Sącza i opowiadał, że Lwów oblężon, a Kozacy pod Zamość i ku Warszawie ciągną (…)Wieści te smutne aż nadto stwierdzili OO. Dominikanie, uciekający z Rusi a szukający przytułku w Nowym Sączu. Pod tak smutnemi wróżbami rozpoczynało się panowanie Jana Kazimierza.

Łukasz Połomski

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj