Strona główna Wczoraj i dziś

1655: Jan Kazimierz w Nowym Sączu

1655 Jan Kazimierz w Nowym Sączu
Jan II Kazimierz, portret autorstwa Daniela Schultza

Nowy Sącz wielokrotnie był odwiedzany przez monarchów. Szczególną rolę odgrywał w czasie rządów Jagiellonów. W późniejszych czasach częstotliwość wizyt malała, aż do ostatniej króla Jana III Sobieskiego, który wracał spod Wiednia.  Natomiast przedostatnią wizytę królewską w Nowym Sączu złożył Jan Kazimierz, władca z dynastii Wazów. Odbywała się ona w zgoła odmiennych okolicznościach, bez uroczystych powitań i wielkiego orszaku. Wszystko rozgrywało się w 1655 r., w czasie potopu szwedzkiego.

Wczesną jesienią, 27 września 1655 r., w Nowym Sączu pojawił się wysłannik dworu królewskiego, który zapowiedział wizytę Jana Kazimierza w mieście. Monarcha uciekał przed wojskami szwedzkimi, które powoli zalewały cały kraj – kierował się w kierunku Spisza. Jak odnotował ks. Sygański: całe miasto było w niesłychanem poruszeniu i trwodze. Jan Kazimierz w tym momencie musiał się ratować, podobnie jak dwór i kilku bliskich mu senatorów – wszyscy zajechali do Nowego Sącza: przy osobie króla jechał mały oddział dragonii i najpowierniejsi dworzanie.

Reklama

Sensacja w mieście musiała być ogromna, wszak wówczas żyjące pokolenie już nie pamiętało monarchy na zamku. Niemal wszyscy ludzie wyszli witać Jana Kazimierza. Znaleźli się pośród nich dostojnicy państwowi, duchowieństwo oraz mieszczanie. Skalę sensacji pokazuje sprawa Piotra Chwaliboga, który akurat w tym momencie przyniósł do chrztu swoją córeczkę. Nie było księży wikarych w mieście, ani kanoników kollegiaty, i musiano zawezwać duchownej pomocy OO. Norbertanów. Nie odmówił wiekowy przeor ks. Jan Pławiński, niby ów nocny stróż Syonu przy kościele i klasztorze pozostały, i przyjął niemowlę na łono Kościoła – notował ks. Sygański.

 Sądeczanie przyzwyczajeni do okazałych wizyt byli zawiedzeni: Żałosny król wjeżdżał już wieczorem do miasta bez wszelkiej okazałości, nie witany nawet, jak zwykle, mowami uroczystemi. Cztery tyko pochodnie gorzały u bram miasta przez krótki czas jego pobytu. Wojsko królewskie zatrzymało się za Łubinką, na tzw. folwarku Wierzbięcińskiego. Niestety, żołnierze jak to żołnierze, raczej nie przynieśli korzyści mieszkańcom, a w większości szkody. Razem z nimi w charakterze więźnia przebywało 12 osób, w tym Jerzy Forgell, ulubieniec szwedzkiego króla Karola Gustawa. Dwór królewski zatrzymał się w gospodach do których ich przydzielano. Oboźny królewski, który zajmował się przygotowaniem kwater i całej wizyty przy tym trudzie wypił wina dwa garnce za 4 złp. na koszt miasta. Do miasta w sekrecie przywieziono prawdziwe skarby: korony i skarbiec koronny. Odpowiadał za niego niejaki Wolf, wierny pokojowiec królewski.

Po rozlokowaniu się na zamku, Jan Kazimierz zdecydował, żeby mieszczanie i królewscy żołnierze udali się szybko do Kurowa. Ich zadaniem było zniszczenie (porąbanie) promów. Rozkaz królewski wykonano jeszcze w nocy za pomocą chłopa, który wpław Dunajec przebywszy, prom i czółno na prawy brzeg przewiózł. Wdzięczne miasto Jego Królewskiej Mości dało chłopu za ten kunszt 1 złotego, a dragonom na piwo 1 złp. – zanotował ks. Sygański.

Zdjęcie ilustracyjne: Rycina Józefa Mehoffera z wydanej w 1842 roku w Wiedniu książki o Galicji. Źródło: biblioteka Uniwersytetu Johanna Wolfganga Goethego we Frankfurcie nad Menem

Wizyta była bardzo krótka, ponieważ Jan Kazimierz już kolejnego dnia udał się w stronę Czorsztyna. Burmistrz Marcin Frankowicz wynajął dla karawany zaufanego przewodnika.

 Warto odnotować, że poza królem do Sącza przyjechali w tym czasie inni dostojni goście uciekający przed Szwedami. Był pośród nich biskup krakowski Piotr Gębicki, biskup Jan Gębicki, a nawet żona Stanisława Lanckorońskiego, hetmana polnego koronnego. Wszystkich hojnie przyjmowano, stawiając obiad i oczywiście dobry alkohol. Tym razem udało się nawet zorganizować na cześć przybywających mowy powitalne, które wygłaszał pisarz miejski Jędrzej Suszycki. Oczywiście nic za darmo – urzędnik oprócz zapłaty w pieniądzu odebrał też wynagrodzenie „na przelew” w lokalnej gospodzie.

Po odjeździe króla, biskupów i dostojnych gości, ogarnął miasto niewymowny żal. Mieszczanie, ze swymi cechami na czele, zebrawszy się na wiece, radzili, co czynić wypada?… – pisał ks. Sygański. Faktycznie, można było się spodziewać nadciągających Szwedów. Nowosądeczanie mieli się czego obawiać, ponieważ miasto było nieprzygotowane. Mury miejskie znalazły się w opłakanym stanie, sprzęt do obrony zepsuty, a w magazynach brakowało uzbrojenia. Postanowiono więc, że są dwie drogi: albo liczymy na wolę Boga, która nas uratuje albo poddamy miasto. Z tym też zapytaniem udał się specjalny wysłannik do Jana Kazimierza, który bawił jeszcze w Czorsztynie. Król kazał poddać miasto. Obawiał się bowiem niepotrzebnych zniszczeń.

Jan Kazimierz – co zaskakujące – postanowił wstawić się za Nowym Sączem. Przed opuszczeniem Rzeczpospolitej, wysłał do Karola Gustawa posłańca z listem. Ponadto uwolnił jeńca, pułkownika Forgwella, aby ten się wyjednał u swego pryncypała łagodne potraktowanie nowosądeczan.

W październiku 1655 r. do miasta wkroczyli Szwedzi, którymi dowodził Forgwell. Słowa dotrzymał, oszczędzał mieszczan. Jednak jego następcy nie mieli skrupułów, a okres okupacji szwedzkiej przeszedł do najtragiczniejszych wydarzeń w dziejach Nowego Sącza.

Łukasz Połomski

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj