Strona główna Wczoraj i dziś

79. rocznica likwidacji sądeckiego getta: „Miasto w mieście o dziwnej nazwie getto”

likwidacja sądeckiego getta
Nieznana dziewczynka na Rynku w Nowym Sączu, 1942 rok. W głębi mur getta u wylotu ul. Kazimierza Wielkiego. Fot. archiwum

23 sierpnia 1942 r. Niemcy zlikwidowali getto w Nowym Sączu. Nieliczni sądeczanie spisali wspomnienia z czasów Zagłady. Niewiele jest relacji mówiących o stosunkach polsko-żydowskich w czasie wojny. Poruszające świadectwo pani Janiny Gołosińskiej pokazuje strach, głód i niewinność ofiar.

Wspomnienia Janiny Gołosińskiej-Maćkowiak ukazały się w Almanachu Sądeckim w 2014 r. Tekst został jednak napisany wcześniej, w 1987 r. dla TVP w ramach projektu „Najważniejszy dzień z życia”. Autorka urodziła się w 1931 r. Jak wynika z jej relacji, w domu wcale nie było dobrobytu w czasie wojny. Ojciec zginął w Auschwitz – rodzina musiała radzić sobie jak mogła.

Reklama

Rodzina w 1941 r. nawiązała kontakt z gettem – potrzebowała towaru na handel wymienny. Żeby je jednak uzyskać, trzeba było dostać chleb, co nie było łatwe. Rano pakowała pożywienie do plecaka i przez budujące się mury wchodziła do getta. Widok żydowskiej dzielnicy był przerażający. Ludzie wyglądali jak upiory wyciągające ręce po jedzenie.

Zaraz na pierwszej ulicy obskoczyli mnie szwargoczący Izraelici i zarzucili pytaniami w rodzaju: – Co panienka ma sprzedać? Wytłumaczyłam co mam i co potrzebuję. Nawinął się dość młody jeszcze Żyd, w wieku ok. 28 lat i powiedział, że ma nici, a o sacharynę się postara. Nie bez obawy szłam za nim z bramy do bramy, a potem po długich i krętych gankach. Otworzył drzwi i wprowadził mnie do izby, z której już od progu zaduch i fetor mało nie wyrzucił mnie na ganek z powrotem. W warunkach urągającej wszelkim zasadom higieny gnieździli się w tej izdebce: dziadek i babka, ojciec i matka, troje małych Żydziątek bawiących się na podłodze oraz półroczne dziecko wrzeszczące w kołysce.

Ojciec krzyknął od progu: – Jest chleb! Zakotłowało się w pokoiku – trzy pary małych brudnych rączek wyciągnęło się do mnie. Jedna para, chyba największa, zaczęła majstrować koło zamku teczki, ale matka trzepnięciem ścierki przegoniła w kąt napastników, a mnie poprosiła, bym usiadła na krześle naprędce wytartym ścierką. Zaczęła się sumitować, że tak ciasno i brudno, że dawniej to zupełnie inaczej mieszkali, aż w końcu rozpłakała się powtarzając: – Co z nami będzie, co z nami będzie. Potem wyciągnęła z jakiegoś zakamarka parę szpulek nici – wpierw porozumiała się z mężem w swoim żargonie – i jeden chleb „poszedł” za nici.

Sacharyny nie mieli, ale ja byłam uparta i nie chciałam oddać obu bochenków za nici. Musi być sacharyna i koniec. Kazali mi poczekać i we czworo – dziadkowie i ojcowie – usiedli do narady. Szwargotali głośno, spierając się i przekonując nawzajem, co chwila spoglądając w moim kierunku. W pewnej chwili przypomniało mi się opowiadanie koleżanek z dawniejszych, całkiem dziecinnych lat, że Żydzi biorą katolickie dzieci na macę. Do beczki nabitej gwoździami wpychają takie dziecko i tak długo katulają beczkę, aż krew z niego wycieknie, bo krew jest konieczna do prawdziwej macy żydowskiej. Zrobiło mi się zimno i gorąco na przemian, w gardle poczułam przykry ucisk. Nie chciałam już ani nici, ani sacharyny, byłam skłonna rzucić i teczkę z chlebem, aby tylko znaleźć się jak najdalej od tego pokoju. Mierzyłam wzrokiem odległość do drzwi, czy zdążę dopaść i uciec, czy mnie nie złapią.

Trzeba tutaj nadmienić, że powszechnie w mieście, jak i na wsi panowało przekonanie o tzw. mordzie rytualnym, czyli, że Żydzi jedzą macę z dodatkiem chrześcijańskiej krwi. Ale widocznie Żydzi nie byli zwolennikami macy na mojej krwi, bo zanim się zdecydowałam, dziadek powiedział: – Panienka jeszcze trochę poczeka, będzie sacharyna. Poczłapał za drzwi i po jakimś kwadransie pełnego napięcia oczekiwania, bo jeszcze nie miałam pewności co do tej krwi, powrócił z sacharyną. Dobiliśmy więc targu i obsypana błogosławieństwami i prośbami, aby jeszcze przyjść z chlebem, z ulgą zamykałam zamki teczki, w której chleb przemienił się w nici i sacharynę. Wychodząc, spojrzałam za siebie. Siedząc „w kucki” na podłodze trójka kędzierzawych dzieci szarpała pracowicie zębami kromki chleba posypane odrobiną cukru. To najmniejsze w kołysce też dostało kawałek skórki, którą obracało w bezzębnej buzi.

Wędrówki do getta stawały się coraz częstsze. Pani Janina pisała: Coraz trudniej było przemknąć się do wewnątrz i coraz trudniej było donieść teczkę z chlebem do „mojej rodziny”, której członkowie nie mający dopływu żywności, wprost wyrywali mi teczkę z rąk. Na tej teczce, która przez parę lat nosiła szkolne zeszyty, podręcznik historii Polski, zapisywały małe żydowskie rączki brudnymi śladami historię głodu i poniewierki narodu skazanego na zagładę. Gdy wkraczałam ze swoją teczką do małej brudnej izdebki, witał mnie chóralny wrzask radości. Maluchy bez pardonu wyrywały mi teczkę i myszkowały aż do dna, bo tam zawsze leżały trzy cukierki lub trzy lizaki na długich patykach. Już nie bałam się, że pójdę na macę. Oprócz tego, że zdobywałam nici i sacharynę, z którą potem jechałam na wieś, jakieś ogromne zadowolenie dawał mi fakt, że tak bardzo jestem oczekiwana w tej rodzinie, że niosę komuś pomoc, bo na wsi to był już tylko zwykły handel wymienny.

Zobacz: Nowy Sącz i sądeckie getto na niemieckim filmie

Powstanie murów oznaczało koniec wędrówek: Upalne lato miało się ku końcowi, gdy któryś to raz z rzędu pomaszerowałam ze swą teczką wypchaną chlebem. Ponieważ prace przy budowie muru prowadzili odcinkami (czasem mur zastępowała kamienica), zaczęłam szukać znanych sobie przejść. Niestety przejść nie było. Obeszłam mury dookoła i ani jednego przejścia. Na froncie brama, a przy niej stalowy znienawidzony mundur. Nie dałam za wygraną, próbowałam się przemknąć, ale groźny okrzyk: – Wo hinn?! – powstrzymał mnie od tego zamiaru. Uświadomiłam sobie, że gdybym nawet weszła, to mogę już nie wyjść lub oberwać kolbą po głowie. Odeszłam kawałek od muru, aby zejść żołnierzowi z oczu i usiadłam na stercie cegieł pozostałych po budowie muru. Obok siebie położyłam teczkę z chlebem, na który tak bardzo czekały trzy malutkie głodne żołądki, czworo dorosłych i to najmłodsze w kołysce – na swoją skóreczkę do ssania. Patrzyłam na wysoki mur, za którym szumiało jak w ulu. Gwar i szwargot przeplatany płaczem dzieci dochodził na moja stronę.

I wówczas uświadomiłam sobie w całej pełni, co to jest niewola. Uczyłam się przecież z historii w klasie V (ostatniej przedwojennej), że Polska była dawno temu w niewoli, i rozumiałam, że znów jesteśmy w niewoli, ale dopiero ten wysoki i zimny mur uświadomił mi to – można by rzec – namacalnie. Zrozumiałam, czym jest brak wolności, że pozostający za murem ludzie wyjdą zza niego tylko wtedy, gdy będzie to zgodne z zamiarem okupanta, i pójdą tylko tam gdzie on im wskaże. Zupełnie jak bydło z zagrody, które wiele razy widziałam, chodząc na handel po wioskach. Potem ogarnął mnie strach, że ktoś mnie zauważy i wepchnie za mur. Zerwałam się, złapałam teczkę z chlebem, którego nie mogły zjeść małe Żydziątka i zaczęłam uciekać jak najdalej od złowrogiego świata. Zatrzymałam się nad brzegiem Dunajca, który toczył swe wody wartko i pluskał wesoło – jak gdyby nic nie wiedział, że o pareset metrów dalej powstało miasto w mieście o dziwnej nazwie „getto”.

To jedno z najbardziej żywych i wstrząsających wspomnień „ze strony aryjskiej”, które dotyczy żydowskiej Zagłady w Nowym Sączu.

Na podstawie wspomnień Janiny Gołosińskiej Maćkowiak opracował Łukasz Połomski

Getto w Nowym Sączu zostało utworzone w 1940 r. Składało się z dwóch części: dla pracujących (na Piekle) i niepracujących (między Rynkiem a zamkiem). Po wytyczeniu granic przesiedlano do dzielnicy zamkniętej kolejnych Żydów – zarówno z okolicznych wsi jak również z innych miast (np. Łodzi). W getcie panował strach, niemiecki terror, głód i inne problemy uniemożliwiające normalne egzystowanie. Żydzi byli także wykorzystywani do pracy przymusowej. 23 sierpnia odbyła się selekcja nad Dunajcem, gdzie z niemal z 17 tys. ludzi wybrano kilkaset osób do pracy. Resztę wymordowano w Bełżcu.

Przeczytaj inne relacje:
23 sierpnia 1942. Właśnie dojrzewały gruszki – likwidacja getta oczami dziecka
Getto – przedsionek śmierci
78. rocznica likwidacji nowosądeckiego getta. “Byłem w pociągu śmierci”
Marsz śmierci – likwidacja sądeckiego getta

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj