
Praktycznie od początków historii miasta Nowego Sącza w jego dzieje były wpisane browary. Piwo, jako jeden z najpopularniejszych trunków średniowiecza, święciło swoje triumfy też nad Dunajcem. Podobno nasze piwo było jednym z lepszych w całej Rzeczpospolitej!
Browar istniał na terenie dzisiejszego Nowego Sącza zanim założono miasto. Otóż wieś Kamienica – poprzedniczka Sącza – posiadała w swoim centrum kościół św. Wojciecha, obok którego ulokowano browar. Król Wacław II zakładając Nowy Sącz zapisał: Dołączamy też ustanawiając niniejszym, aby w oddaleniu mili wokoło miasta tego, w żaden sposób nikt nie śmiał karczemnie browarzyć, ani też w tej przestrzeni rzemiosła prowadzić. Pierwsi piwowarzy w Nowym Sączu są już odnotowani w XV wieku. Wiemy, że niejaki Maciej „słodownik” prowadził swój zakład browarniczy w samym Rynku. Powoli z pomroki dziejów, historia tego trunku w mieście robi się coraz bardziej klarowna.
W epoce nowożytnej miasto słynęło z handlu winem, choć jak pokazują statystki, Nowy Sącz nie był wcale ważnym ośrodkiem w tym względzie. W XVI w. mogliśmy się porównać do Nowego Tagu, Rymanowa lub Niedźwiedzia. Oczywiście tacy kupcy jak Jerzy Tymowski zbili fortunę na handlu tym trunkiem, ale byli wyjątkami. Handlowano wówczas małmazją, słodkim i ciężkim winem. Być może większość wina kupowano prosto na stoły, bo jak wynika z dokumentów nasza szlachta i mieszczanie uwielbiali węgierskie wino. Wiele litrów zakupywał starosta i zamek sądecki. Sądeczanie pijali też miód, a pod koniec XVI w. Nowy Sącz był na czele miast Małopolski eksportujących ten trunek.

Źródło: ANK O/Nowy Sącz, Skorowidz przemysłowo-handlowy Królestwa Galicyi, Lwów 1912 (bibl. 284)
W XVI – XVII wieku za to triumfy święciło sądeckie piwo. Znajdujemy kilku handlarzy, którzy operowali głównie w naszym regionie. Pośród nich byli m.in. Wojciech Hajduczek, Kosznikiel czy Piotr Warchoł. Popularne w mieście były „chmielniki”, czyli specjalne ogrody, gdzie dorastał najważniejszy skład piwa. Chmiel był wywożony z miasta do wielu innych ośrodków miejskich, a nawet za granicę. Sprzedawany był w Lewoczy, na Węgrzech. Dochodziło nawet do takich sytuacji, że we Włocławku jeden z handlarzy, aby wykupić się od konfiskaty mienia, oferował w łapówce sądecki chmiel i wór łososi. Żeby sobie wyobrazić skalę chmielnego biznesu, trzeba wspomnieć, że Sądecczyznę wyprzedzał w produkcji tylko Śląsk.
W tym czasie sądeccy piwowarzy święcili triumfy w kraju. W 1560 r. jeden z panegirystów wychwalał nasze piwo jako najlepsze, obok dobrzyńskiego, brzezińskiego i pułtawskiego.
W XVII wieku zapanowała moda na posiadanie własnego browarku w przydomowym ogrodzie. Dla wielu był to też rodzaj interesu. Inni lokowali winnice, a jeszcze inni gorzelnie, jednak piwo tutaj święciło największe triumfy. Król Stefan Batory zakazał piw zagranicznych, co przyczyniło się do rozkwitu rodzimego piwowarstwa. Nie uszło to uwadze władz miejskich, które obciążyły mieszczan podatkiem czopowym. Nowy Sącz posiadał browar miejski, który znajdował się w Kunowie. W 1657 r. wzniesiono w Sączu nowy browar, który był większy od pozostałych. Zbudował go starosta Konstanty Lubomirski. Mniej więcej w tym samym czasie do miasta zaczęli przybywać Żydzi, którzy budowali własne warzelnie piwa. Wykorzystywali do tego puste place miejskie.
Nie zawsze takie domowe sposoby produkcji alkoholu były bezpieczne. Właściciel browaru Joachim Raszkowic został oskarżony o złe palenie gorzałki w browarze. Zeznający w procesie Jan Rozdymała powiedział: Zły człowiecze! Chcesz palić (gorzałkę), to idź na rozstajne drogi, tam pal a nie tu: jużeś dosyć ubóstwa naszego popalił. Skutkiem zaniedbań był pożar miasta z 1673 r., kiedy spłonęła południowa część Nowego Sącza, część domów przy Rynku oraz na Przedmieściu Węgierskim.

Piwo sądeckie można było nabyć w domach mieszczan lub na specjalnych ławkach, które pojawiały się na targach. Co ciekawe sprzedażą złocistego trunku zajmowały się głównie kobiety, ale także przedstawiciele innych zwodów, jak złotnicy. W ten sposób wiele rodzin reperowało swoje budżety domowe. Piwa w Nowym Sączu było kilka gatunków, jako to: piwa zielone, które były dwojakie: cienkie, słabsze dla niewiast, i gęste, mocne dla mężczyzn; następnie czarne, czyli gęste (cerevisia dupliciter cocta), tak zwany marzec; wreszcie szmelcowane alias dwuraźne, które było dwa razy droższe niż zielone. Piwa zielonego cienkiego garniec kosztował 1½ gr., gęstego zaś 3 gr.; czarnego, czyli marca, garniec 4 gr. – pisał Sygański.
W późniejszym czasie w mieście przyjęło się słowo szynk, a tym samym szynkowanie piwa. Szynkarzami nazywano producentów i sprzedawców wszelakich alkoholi – od piwa po wódkę. Piwowarami nazywano tylko tych, którzy zajmowali się syceniem piwa.
W XVIII wieku w Nowym Sączu liczba osób zajmujących się propinacją była spora. W latach 1714-1715 znajdujemy 30 propinatorów żydowskich i aż 50 chrześcijańskich. Przeciętny handlarz posiadał 1 beczkę miodu, 2 beczki wódki i 6 piwa. W tym czasie oprócz tych szynkarzy były też browary: miejski i starościński. Prawdopodobnie były one dzierżawione przez arendarzy.

W XIX wieku podawanie piwa stało się prawdziwym interesem, a społeczeństwo coraz bardziej topiło swoje problemy w alkoholu. Dosyć powiedzieć, że większość dochodów kasy miejskiej pochodziła właśnie z propinacji. Skutki tego były opłakane, a mimo wysiłków wielu działaczy walczących z plagą alkoholizmu, nigdy nie poradzono sobie z tym problemem. To już jednak opowieść na odrębny artykuł.
Łukasz Połomski