Strona główna Twoje miasto Materiał zewnętrzny

Cinema Paradiso

Reklama
Kino Sokół w Starym Sączu, lata 20. XX wieku

W czasach PRL-u kino było jednym z najważniejszych miejsc publicznej obecności kultury – nie tylko ze względu na film, ale też na sam rytuał uczestnictwa. Sala kinowa w małych miasteczkach była czymś więcej niż ekranem – była wspólnotą, odświętnością, namiastką świata poza codziennością. W latach 60. w Polsce działało ponad 4 000 kin, a liczba widzów sięgała 240 milionów rocznie – to rekord w historii polskiej kinematografii. Każda gmina, niemal każde większe sołectwo, miało swoje kino lub objazdową „jednosalówkę” z projektorem 16 mm.

Kino było wtedy narzędziem państwa, ale paradoksalnie – także przestrzenią wolności. Można było obejrzeć „Zakazany owoc” z Zachodu, westerny z Jugosławii, a czasem nawet coś odważnego z Czechosłowacji. Wszędzie obowiązywał ten sam repertuar, ale znaczenie było lokalne – kino w miasteczku łączyło ludzi tak, jak dziś łączy wspólne świętowanie albo mecz reprezentacji.

Potem przyszła transformacja – i była to prawdziwa apokalipsa kinowa. W 1990 roku działało jeszcze 1 435 kin, z czego 1 318 stałych i 117 objazdowych. Rok później – już tylko 960. W 1992 roku spadek do 772, a w 1993 – do 705. W trzy lata z mapy Polski zniknęła niemal połowa sal, które przez dekady budowały pejzaż kultury. Do końca dekady sieć skurczyła się do 687 kin (rok 2000), czyli o ponad 50 proc. względem początku transformacji. Zmiana była błyskawiczna i bezlitosna – wystarczyło kilka lat, by kino zniknęło z tysięcy miejscowości.

Reklama

Przyczyny tego zapaści były zarówno ekonomiczne, jak i kulturowe. Lata 90. to eksplozja wolnego rynku, ale też bieda instytucjonalna. Domy kultury przestały mieć pieniądze na ogrzewanie i remonty, dystrybutorzy filmowi szukali zysków w miastach, a ludzie – nowej rozrywki. Do domów wdarł się magnetowid VHS, wypożyczalnie kaset rosły jak grzyby po deszczu. Seans w domu był tańszy, łatwiejszy i – w nowej kulturze konsumpcji – bardziej „nowoczesny”. Kino zaczęło kojarzyć się z przeszłością, z PRL-em, z zapachem wilgotnych foteli i ciężką kotarą, która nie chciała się domknąć.

Wskaźniki potwierdzają skalę katastrofy. W 2000 roku w Polsce działało 479 gmin z czynnym kinem, dwanaście lat później – już tylko 308. Innymi słowy: dwie trzecie gmin w Polsce pozbawiono dostępu do kina. Małe miejscowości straciły coś więcej niż rozrywkę – utraciły symboliczny punkt odniesienia, miejsce spotkania. W tym czasie zaczęła się też koncentracja rynku: rośnie liczba miejsc siedzących, ale maleje liczba obiektów. W 2004 roku zostało 555 kin, a w 2009 – 455.

Równolegle rodził się nowy model: wielosalowe centra filmowe, które wciągały widzów z małych miast. Multipleksy – najpierw Helios, potem Multikino, Cinema City – wyrosły w galeriach handlowych. Kino stało się częścią weekendowego pakietu: film, burger i parking podziemny. Po 2010 roku sieć zaczęła się odbudowywać, ale inaczej. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego z 2023 roku w Polsce działa 535 kin stałych z 1 600 salami i 298 000 miejsc. To mniej niż w PRL-u, ale więcej niż w dramatycznych latach 90. Jednak struktura jest zupełnie inna: około 11 proc. obiektów to duże multipleksy, które generują ponad 70 proc. całej widowni.

Dziś kino w Polsce ma więc dwa oblicza: rozświetlone centra handlowe w dużych miastach i nieliczne, często z trudem utrzymywane małe sale w gminach. W wielu powiatach nie ma już ani jednego kina. Statystycznie – tylko co trzecia gmina w Polsce ma dziś jakiekolwiek kino, wliczając w to objazdowe projekcje czy domy kultury z cyfrowym projektorem. Tam, gdzie kina przetrwały, najczęściej dzięki samorządom, programom modernizacji (jak „Kino za rogiem” czy projekty NCK) oraz determinacji lokalnych entuzjastów.

Kiedy spojrzeć na mapę, widać coś, co socjologowie nazwaliby „białymi plamami kultury”. Tam, gdzie dawniej w sobotni wieczór zapalało się światło w kinie, dziś świeci ekran telefonu. To nie tylko metafora zmiany pokoleniowej, ale też rzeczywistość: Polska straciła ponad 3 500 kin od lat 60. do dziś, a wraz z nimi — kawał wspólnego doświadczenia kulturowego.

Po co o tym wszystkim piszę?

Bo co jakiś czas w przestrzeni publicznej – w komentarzach, rozmowach, na forach – powraca temat kina w Starym Sączu. Zawsze w podobnym tonie:
„Kiedyś to było prawdziwe kino, nie to co teraz!”
„Co to za kino? Raz w tygodniu jakieś starocie?”
„Dlaczego nie puszczą Avatara?”

Rzeczywiście, w kultowym – przynajmniej dla starosądeczan – filmie „Wakacje z Madonną”, kręconym w całości właśnie tutaj, pojawia się scena z naszego kina. Na ekranie „Piknik pod wiszącą skałą” – ówczesny przebój filmowy – a w sali pełnej ludzi widać, jaką rolę społeczną pełniło kiedyś kino. Ale to było czterdzieści lat temu!

A przecież historia starosądeckiego kina sięga znacznie dalej. Już po I wojnie światowej w budynku „Sokoła” ruszył pierwszy kinematograf w mieście. Najstarsi mieszkańcy wspominają, że rolki z filmami przywoził na rowerze posłaniec z Nowego Sącza, a przed każdym seansem na dziedzińcu uruchamiano agregat prądotwórczy napędzany benzyną. Gdy agregat się psuł albo taśma się zacinała, widzowie cierpliwie czekali, bo sam pokaz był wydarzeniem – świętem. Pierwszym operatorem był pan Warzycki, zięć pana Znamierowskiego – obaj kolejarze z sądeckich warsztatów.

Kiedy we wstępnych rozmowach z burmistrzem pojawił się temat objęcia przeze mnie funkcji dyrektora Centrum Kultury, sam – jako nowosądeczanin – kojarzyłem ten budynek przede wszystkim właśnie jako kino. Pamiętałem jeszcze z gazet repertuar starosądeckiego „Podhala”. Nigdy co prawda nie przyszło mi do głowy, żeby się tam wybrać, ale wiedziałem, że po latach przerwy kino w Sokole znów ruszyło po modernizacji. Gdy po latach przerwy otwierano je z wielką pompą, przy pełnej sali pokazano – a jakże by inaczej – „Cinema Paradiso” (1988, reż. Giuseppe Tornatore).

Moja pierwsza próba obejrzenia filmu w Kinie Sokół – we wrześniu 2012 roku – zakończyła się fiaskiem. Gdy dotarłem do kina, pracownik poinformował mnie, że seans odbędzie się tylko wtedy, jeśli zbiorą się trzej widzowie. Niestety, okazało się, że jestem jedynym. Spytałem, kiedy można liczyć na większą frekwencję – usłyszałem: „w sobotę, bo w weekendy jest większy ruch”. Przyjechałem więc ponownie, pełen nadziei. Kasjerka była, operator również, wszystko gotowe… ale znów byłem sam. Tak wyglądało funkcjonowanie kina Sokół A.D. 2012.

Sokół - kino w Starym Sączu
Sokół w Starym Sączu, widok współczesny

Podjąłem dwie próby i zrozumiałem jedno – to kino funkcjonuje bardziej jako biurokratyczna fikcja niż realne miejsce spotkania z filmem. Legendy o wielkiej popularności kina w Starym Sączu można więc spokojnie włożyć między bajki.

Być może władze miasta, z burmistrzem Marianem Cyconiem na czele, popełniły błąd, ogłaszając, że „remontują kino Sokół”. W świadomości mieszkańców powstało wtedy oczekiwanie, że powróci klasyczne kino repertuarowe – takie, jak w większych miastach. Tymczasem rzeczywistość okazała się dużo bardziej przyziemna. Widmo Cinema Paradiso – filmu o zamykanym kinie w małym włoskim miasteczku – nie tyle zaglądało Staremu Sączowi w oczy, co na dobre rozgościło się w jego codzienności.

Kiedy już objąłem stanowisko i zajrzałem do dokumentów finansowych, włosy stanęły mi dęba. Kino, do którego nikt nie chodził, pochłaniało niemal 40% wolnych środków, które Centrum Kultury mogło przeznaczyć na inne działania kulturalne. A efekt? Garstka widzów.

Z czasem udało mi się rozpracować cały „mechanizm” funkcjonujący pod szyldem kina.

Jego mózgiem był pan Wisłok z Nowego Sącza, prowadzący własne kino w Szczawnicy. Filmy sprowadzał na koszt gminy Stary Sącz, a następnie pokazywał je… u siebie. Kopie przewoził osobiście – z domu do pracy – oszczędzając na przesyłce, za którą płaciliśmy my. Seanse w Starym Sączu odbywały się głównie po to, by wypełnić wymóg „obowiązkowej liczby pokazów”, często przy pustej sali, co pozwalało mu uzyskać lepszą kategorię i dostęp do atrakcyjniejszych tytułów dla własnego kina.

Z kolei operator, pan Dunajec, otrzymywał pełne wynagrodzenie za każdą godzinę „czuwania” przy seansie – nawet jeśli w sali nie było ani jednego widza. System działał doskonale… przynajmniej dla dwóch osób.

Dla miasta był to jednak model zabójczy. Koszty to jedno, ale przez sztuczne utrzymywanie kina blokowano inne aktywności w wielofunkcyjnej sali, idealnej na koncerty, spektakle i spotkania. Najlepsze godziny były zarezerwowane dla projekcji, które w praktyce często się nie odbywały.

Umowę z panem Wisłokiem rozwiązałem w trybie natychmiastowym. Spotkaliśmy się tylko raz – na krótkim, nieprzyjemnym pożegnaniu. Rzucił mi wtedy: „Nie zostawię tak tego. Zniszczę cię.” Słowa, które miałem jeszcze parę razy usłyszeć w różnych odsłonach.

Po tym wszystkim stanąłem przed trudnym pytaniem: czy da się uratować kino w Starym Sączu, zachowując jego kulturotwórczą rolę, ale bez rujnowania budżetu i blokowania innych form życia kulturalnego? Trzeba było tez wziąć pod uwagę że w Nowym Sączu niebawem miano oddać do użytku multipleks pod szyldem sieci ”Heilos” w nowobudowanej Galerii Trzy Korony.

Tak narodził się Dyskusyjny Klub Filmowy „Kinematograf” – ten sam, w którym dziś „pokazujemy same starocie”. Działa od października do czerwca, w każdy czwartek. W ciągu roku prezentujemy ponad 40 tytułów: arcydzieła światowej kinematografii, klasykę, filmy kultowe i perełki wybrane przez naszego opiekuna – filmologa, znawcę i ulubieńca publiczności – pana Rodana. Wszystko to w oparciu o niezwykle korzystną licencję, która rocznie kosztuje mniej niż dwa tygodnie działalności kina w dawnym modelu pana Wisłoka.

Oprócz DKF-u kino prowadzi również regularne seanse edukacyjne w ramach programu Nowe Horyzonty Edukacji Filmowej, które przyciągają uczniów z całej gminy.

Gdyby nie „Kinematograf”, pewnie nie odważylibyśmy się wskoczyć na głęboką wodę z organizacją prawdziwego festiwalu filmowego. Ale zrobiliśmy to. Dziś w Starym Sączu mamy własny festiwalPeryferiadę: Beskidzką Kanikułę Filmową – odbywającą się co roku w pierwszej połowie sierpnia. I jest to ewenement na skalę ogólnopolską.

Ale to już temat na kolejną opowieść…

Wojciech Knapik

Materiał sfinansowano ze środków Narodowego Instytutu Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego w ramach Rządowego Programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich na lata 2021–2030
Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj