
W 2022 r. mija 80. rocznica likwidacji getta w Nowym Sączu. Z tej okazji przypominamy wkład sądeckich Żydów w dzieje naszego miasta i regionu – od dawnych wieków po okres II wojny światowej. W sierpniu planowane są uroczystości rocznicowe, które będą hołdem dla Żydów, współtworzących przez trzy wieki naszą Małą Ojczyznę.
Getto przy zamku uchodziło za gorsze, bo było zamknięte. Otaczał je mur, był niczym śmiertelna pułapka. Między Rynkiem a zamkiem – bo tutaj mieściła się ta dzielnica – panowały nieznośne warunki. W szczytowych momentach zamknięto w tej dzielnicy nawet 18 tys. ludzi. W sierpniu 1942 r. tłok był tak duży, że ludzie nie mieli gdzie spać, panował potworny głód.
Getto stale się powiększało liczebnie – wszystko wskutek przesiedleń. W ten sposób do Nowego Sącza trafiła wiosną 1940 r. społeczność żydowska z Lwowa, Krakowa, Łodzi a nawet Rzeszy. W tym też roku do Nowego Sącza przybyli Żydzi z miast Sądecczyzny. 12 sierpnia 1940 r. ostatecznie wyznaczono granice, które stały się liniami życia i śmierci. Ich przekroczenie bez ważnej przepustki groziło surowymi konsekwencjami. Z przepustką zresztą też nie było lepiej. Latem 1941 r. sądeckie getto zostało otoczone trzymetrowym murem. Nowy Sącz, podobnie jak Kraków i Warszawa, otrzymał ten wątpliwy „przywilej” rozdzielenia w ten sposób ludności na gorszą i lepszą.
Pierwsze miesiące istnienia getta były w miarę normalne. Z biegiem czasu rosnące restrykcje sprawiały, że pojawiał się głód i strach. Chęć przeżycia była silniejsza niż wszystko inne.

Zaczynały się prześladowania, które krwią znaczyły metr po metrze Starego Miasta. Rabini mówili, że tak musi być. To kara boża. Żydów wypędzano na środek rynku, kazano im tańczyć, modlić się, chodzić na czworaka ku uciesze widzów. Jednego z Żydów przywiązali do końskiego ogona i ciągnęli po rynku dopóki nie umarł. Miał na imię Joszua. Poniżano wszystkich. Dawny świat się kończył. To był początek niewinnych zabaw, które miały zakończyć się tragicznie.
Niemcy, którzy upijali się w siedzibie gestapo przy ul. Czarnieckiego, wkraczali do dzielnicy żydowskiej i dokonywali zbrodni o których ludzie nie śnili, sięgały poza wyobraźnię. Przekraczało to ludzkie pojęcie. Jedna z ocalałych, Eugenia Nowak wspominała, że gestapowcy co kilka dni wpadali do getta i mordowali. Noc w getcie stała się synonimem krzyków, strzałów, lejącej się krwi i łez. Oczy tej kobiety widziały sceny mrożące krew w żyłach. Po wojnie zeznawała przed sądem: Bywały też takie sceny, kiedy niemowlęta żydowskie brali gestapowcy za nóżki i rozbijali im głowy (…) Bywały takie sceny, kiedy pijani gestapowcy przychodząc w nocy do getta kazali rozbierać się do naga i robić różne sztuki cyrkowe.
Pani Nowakowa ukrywała się w czasie takich akcji na strychu, gdzie miała z rodziną schowek. Jedna z kobiet przychodziła tam z niemowlakiem, któremu zawiązywała usta brudną szmatą, aby nie było słychać jak płacze. Ludzie szukali schronienia przed śmiercią, ale nie zawsze było to możliwe.

Hitlerowscy oprawcy wpadali do mieszkań nagle i zaskoczenia. Nie zdołała się ukryć m. in. rodzina Folkmanów przy ulicy Kazimierza. Zwłoki zamordowanej przez Niemców sześcioosobowej rodziny leżały w tym domu jeszcze długo, do maja 1942 r. W morderczych akcjach w getcie dominowała trójka Niemców: Reinhardt, Silling i Johan (naczelnik więzienia). Kaufer pisał o nich: Zwykle porą wieczorową odwiedzają getto, dla rozrywki podpalają brody napotkanym Żydom, zrzucają kobiety z balkonów na ulicę i strzelają w locie do swych ofiar, zawiązują ręce z tyłu, prowadzą nad Dunajec, ładują nieszczęśliwym kamienie do kieszeni, po czem strącają z mostu do rzeki. Czasem uśmiercają dzieci w obecności matek, mężów na oczach żon, a wszystko to czynią z uśmiechem na ustach, w formie dowcipów. Czasem znowu każą swej ofierze położyć się do śniegu lub kałuży, zapewniając, że skoro tylko drgnie, natychmiast zostanie rozstrzelaną, po czym spokojnym krokiem idą dalej.
Pierwszym zboczeńcem i wykolejeńcem wśród współpracowników gestapo był osławiony Gorka. Degenerat ten zmusza młode dziewczęta do obnażania się i przyglądania się, jak bezwstydnik uprawia swój chorobliwy nałóg – onanizm – pisali świadkowie. Ponadto dokonywał gwałtów; wbrew wszelkim „rasowym przepisom” organizował orgie w getcie.

Ludzie byli rozstrzelani na ulicy i w domu. Równie dobrze mogli zginąć w łóżku jak i w kolejce po zupę. W getcie oprócz Niemców zagrożenie życia czaiło się ze strony policji żydowskiej. Ta „osławiona” instytucja mieściła się na rogu ul. Bóżniczej i Piotra Skargi. Członkowie policji często byli przekupni i gorliwie pomagali Niemcom, być może wierząc, że w ten sposób ocaleją. Jeden z nich wydał na śmierć własnego brata. Los ich nie oszczędził – większość policjantów podzieliła los swojego narodu.
23 sierpnia na łące przy Dunajcu zgromadzono mieszkańców getta. Wszystkich wysłano do obozu zagłady w Bełżcu. Ostatni transport wyjechał z Sącza 28 sierpnia. Dzielnica żydowska została pusta.