
Konkurs popularności vs. otwarta pula inicjatyw
Budżet Obywatelski działa w Nowym Sączu od 2016 r. i przez pierwsze edycje faktycznie budził emocje. Kolejki do stacjonarnych urn, kampanie osiedlowe, tysiące głosów oddawanych na place zabaw i oświetlenie ulic – wszystko to dawało poczucie wpływu.
Z biegiem lat frekwencja jednak spada, a lista zgłoszeń kurczy się szybciej niż pula pieniędzy. W ostatniej edycji dominowały projekty biesiadne, wycieczkowe i pojedyncze remonty, które miasto mogłoby sfinansować ze zwykłych paragrafów inwestycyjnych. Coraz mocniejszą rolę zaczęli odgrywać radni, często promując wydarzenia o charakterze czysto rozrywkowym. W efekcie mechanizm, który miał wzmacniać społeczeństwo obywatelskie, zatraca cechy obywatelskości i przypomina katalog imprez finansowanych z publicznych środków.
Debaty nad zmianami regulaminu już się odbyły, wprowadzono drobne korekty, ale nie rozwiązały one podstawowego problemu: głosuje coraz mniej mieszkańców, a projekty coraz częściej wpisują się w logikę rynku usług, nie dobra wspólnego. Różnica jest zasadnicza. Jako klienci możemy kupić wycieczkę w biurze podróży, trening sztuk walki w prywatnym klubie czy biesiadę w restauracji. Rolą Budżetu Obywatelskiego powinno być wspieranie inicjatyw służących przestrzeni publicznej, integracji sąsiedzkiej, ochronie środowiska czy lokalnemu dziedzictwu – rzeczy, których nie da się po prostu nabyć na rynku.
Pojawia się więc pytanie, czy nie porzucić paradygmatu wielkiego głosowania i przejść na model mikro-grantów.
Zamiast dzielić pulę na zwycięzców i przegranych, miasto mogłoby przyjmować wszystkie wnioski, które spełnią proste kryteria techniczne i mieszczą się w limitach kosztów. W praktyce pięcioosobowa grupa mieszkańców zgłaszałaby pomysł, np. nasadzenie drzew przed blokiem, warsztaty pierwszej pomocy czy niewielki remont schodów. Projekty miękkie nie przekraczałyby dziesięciu tysięcy złotych, infrastrukturalne trzydziestu. Operatorem i rozliczającym byłaby lokalna organizacja pozarządowa, przy czym koszty obsługi – symboliczne pięć procent – trafiałyby znów do sektora społecznego. Przy czterech milionach rocznie mogłoby powstać dwieście, a w dobrym roku nawet trzysta drobnych inicjatyw, rozsianych po całym mieście, realizowanych szybciej niż w obecnym cyklu głosowania, odwołań i powtórnej weryfikacji.
Taki system premiuje odpowiedzialność: obywatele sami definiują problem, sami szukają rozwiązania i ponoszą moralną odpowiedzialność za efekty. Gmina kontroluje tylko zgodność z prawem i cel publiczny, ale nie rozstrzyga popularności pomysłów. Krytycy mogą powiedzieć, że brak rankingu odbierze przedsięwzięciom rozmach, a rozdrobnienie środków utrudni powstawanie większych, widowiskowych obiektów. Zwolennicy odpowiadają, że prawdziwa obywatelskość rodzi się na podwórku i w klatce schodowej, a nie na plakacie zachęcającym do klikania w ankiecie.
Dlatego w ostatnim odcinku cyklu „10 Sądeckich Inwestycji” warto zapytać mieszkańców, czy Budżet Obywatelski powinien pozostać konkursem popularności, czy zmienić się w prosty mechanizm przyznający mikro-granty wszystkim, którzy spełnią jasne warunki i podejmą się realnej, niekomercyjnej pracy na rzecz wspólnoty.

(kampania społeczna)