
Z cyklu(10): Pucu! pucu! chlastu! chlastu! (mk); motto: Bez poczucia humoru nie czytaj – szkoda oczu!
Mój budżet obywatelski
Znacząco zaangażowany Panie Redaktorze!
Koniec wakacji wprowadza mnie zawsze w stan wzmożenia wspólnotowego. Od paru lat zanurzam się wtedy w orzeźwiające wody obywatelskości! Jakoś szczególnie uświadamiam sobie, że jestem obywatelem i to przesłania mi bycie wszystkim innym. Możliwe, że nadal jestem człowiekiem, ale „obywatelem człowiekiem”, a nie „człowiekiem obywatelem”. To nieznaczne z pozoru przestawienie dokonuje się zawsze za sprawą akcji pod znaczącym tytułem: budżet obywatelski.
Nie będę wielce kompetentnemu Panu Redaktorowi tłumaczył o co chodzi, bo przecież i Pan, i każdy mieszkaniec naszego kraju zorientowany jest i tylko czeka na sygnał rozpoczęcia. W Brazylii się zaczęło, w Sopocie po raz pierwszy, a dzisiaj mamy tego skutki. One – jak to skutki – przychodzą z opóźnieniem i zazwyczaj kojarzą się z cierpieniem – tak przynajmniej poucza doświadczenie (może być życiowe). Cóż – cierpienie uszlachetnia, jak napisał jeden(!) uczony.
Po paru miesiącach szarej rzeczywistości w końcu nadchodzi (właśnie nadszedł) czas, w którym władza lokalna (miejska) pozwala swoim mieszkańcom (sprawdza to dokładnie, żeby obcy się nie przedostał!) poczuć się „bardzo ważnymi mieszkańcami”. Pozwala im „partycypować” (piękne słowo) w budżecie czyli planie na co wydatkować ich pieniądze. Chodzi właśnie o budżet obywatelski inaczej partycypacyjny. Ta druga nazwa ma szczególny charakter, bo oprócz funkcji znaczeniowych pozwala rozwijać dykcję czyli piękną wymowę. To jest znaczący przejaw dbałości o polską mowę („are you sure?”).
Załóżmy, że mieszkam w średniej wielkości mieście – może to być Nowy Tomyśl, Nowy Targ, Nowy Kawęczyn, a nawet Nowy Sącz (może Pan Redaktor któreś z nich zna?, a chodzi o to, że „nowy”). Jako sprawdzony obywatel chcę, żeby wszystkie taksówki w mieście były koloru żółtego – tak jak w Nowym Yorku. Rozwiązanie podnosi mieszkańcom to, co podnieść powinno, a szczególnie psychikę. Opieka zdrowotna zyskuje, lakiernicy samochodowi też, a krajobraz miejski pięknie nasiąka żółcią o każdej porze roku – uzasadnienie jest. Teraz tylko parę dokumentów z rubrykami od góry do dołu i mogą zacząć zbierać podpisy. To taka czynność, po trochu honorowa, po trochu żebracza, ale zawsze szlachetna. Muszę przekonać wielu współobywateli, że taksówki w kolorze żółtym to jest to, i żeby się jeszcze na specjalnej liście podpisali podając numer kołnierzyka, kolor oczu, rozmiar butów i nazwisko panieńskie babci (z butami chyba przesadziłem). Udało się! Mogę złożyć całość papierologii i zanieść do stosownego urzędu. On to sprawdzi, każe jeszcze podkreślić albo dorzucić, albo zmienić kartkę tytułową, kwiatek dolepić, ale bez opłaty – w każdym razie ważny urząd wyda ważną decyzję w ważniej sprawie. Potem ktoś to jeszcze przetrząśnie, powącha, pod światło dzienne obejrzy i … obywatele na obywatelską inicjatywę głosować mogą. Zezwolenie jest i trzeba go bardzo, bardzo cenić – przecież mogło zezwolenia nie być!
Cała ta procedura prosta jest, łagodna jest, życzliwa jest, radosna jest, ludzka jest i w ogóle „jest”. Słowa się same w podzięce składają. Teraz już tylko przez czas jakiś (miesiące) cierpliwie poczekać i … nic z tego! Wygrała inna inicjatywa postulująca przemalowania budek lęgowych ptaków dwunożnych skrzydlatych z zielonego na bardziej zielony – nie z góry do dołu, ale jakoś inaczej. Tak obywatele wybrali, a władza się tylko dostosowała i klaszcze (usłużna taka cholera).
Załóżmy idąc dalej – w kategorii dzielnicowej, ktoś z mojej „skołował” inicjatywę postawienia karuzeli z konikiem i karetą. Niby dla dzieci takie coś. Niestety – to z naszej dzielnicy nie chwyciło, ale… obywatele przegłosowali karuzelę w innej dzielnicy tyle, że z parą koników i pozłacaną karetą na elektrykę, a nie na ręczne pchanie. Dla dzieci nowoczesne takie coś. Obywatele wybrali, a władza się tylko dostosowała i klaszcze (podwójnie usłużna cholera – jak koniki w parze).
Lud zadecydował, taka jego wola, jest demokracja.
No to teraz poważnie: podzwoniłem, popytałem, poczytałem. Rzadko kiedy frekwencja w głosowaniu nad budżetem obywatelskim przekraczała 10% czyli w mieście o 100 tysiącach mieszkańców w głosowaniu brało udział tylko 10 tysięcy obywateli. Za wiele to nie jest. Może być różnie – na przykład w 2018 roku w Warszawie to 5,11%, w Krakowie 4,52%, w Łodzi 16,4% a w Gdańsku 10,5%. W gazetach i na portalach sypią się informacje, że „wielki spadek projektów w budżecie obywatelskim” albo: „znowu spadła liczba zgłoszonych projektów” (chodzi o budżet na 2024 rok). Pula środków jest coraz większa, a z drugiej strony leci – powiedzmy, że spada. Mądrale ze wszystkich stron się wymądrzają – od znawców krasnali ogrodowych począwszy do prawie laureatów nagrody Nobla z wybitnymi dziurkaczami (to znawcy sposobu głosowania w USA) – skąd i dlaczego takie dołowanie.
No to teraz – na co poszły te budżety: zieleń i parki, rowery, ptaki i owady, place zabaw, przystanki, książki, dokarmianie zwierząt, siłownie, pikniki, komputery, spotkania z rodziną i bez, oraz inne takie. Wielkich, znaczących zmian w rozwoju miast to one nie przyniosły. Oczywiście, że wszystko to, na co obywatele zagłosowali, jest potrzebne, ale żeby to zrealizować naprawdę potrzebny jest budżet obywatelski? Nie wystarczy porządna praca administracji i samorządu (dzielnicowego, miejskiego)? Warto i należy pytać obywateli, warto ich słuchać, ale z tym budżetem obywatelskim coś nie tak. Wygląda jak listek figowy na wstydliwych częściach zarządzania i lokalnej demokracji. To chyba jest „ściema”, tyle że ładnie opakowana. Może lepszy jest system stosowany w Szwajcarii (referenda)? Może warto go gdzieś wypróbować – i wtedy się zobaczy? Nie będę Pana Redaktora zanudzał szczegółami, ale coraz więcej obywateli jest zniechęconych, coraz więcej ma to gdzieś i mimo radosnych okrzyków tych co się załapali i płaczu tych co się nie załapali, dziura jak dziurą była tak dziurą jest. Nikt nie chce powiedzieć, że król nagi, bo kto chciałby przeciw obywatelom? Ja i Pan Redaktor na pewno nie! Co sarkastycznie stwierdzając żegnam zanurzonego w obywatelskości i jak zwykle na posterunku Pana Redaktora. Do następnego budżetu!
Ja – Adalbert Necma
Ps.
1.Będę się upierał przy żółtych taksówkach i karuzeli z pojedynczym konikiem (zamiennie może być zamontowany ogrodowy krasnal). Wykorzystam w tym celu wszystkie swoje obywatelskie prawa, a moje pomysły wcale nie są głupsze od tych, które dotychczas wygrywały. Liczę na wsparcie.
2.Nie przyjmuję tłumaczenia, że cele wskazane przez obywateli są tak skomplikowane i trudne do rozpoznania, że bardzo kompetentni pracownicy Ratusza nie mogą (bez pomocy mieszkańców) ich rozpoznać. A radni (wszyscy) to już prawie geniusze – chociaż przyznaję, że można przeoczyć brak chodnika czy placu zabaw, że o zieleni miejskiej nie wspomnę. Wszak człowiek omylny jest, ale żeby samorząd, prezydent i Ratusz? Co to to nie!