Strona główna Twoje miasto

Ja – Adalbert Necma: powszedniość niezwyczajna

Reklama

Z cyklu(26): Pucu! pucu! chlastu! chlastu! (mk); motto: Bez poczucia humorunie czytaj – szkoda oczu!

Powszedniość niezwyczajna

Zaplątany w codzienności Panie Redaktorze!

Jeden dzień za drugim, potem trzeci, potem czwarty i … jakoś leci. Ani się człowiek nie oglądnie, jak lat przybywa i… poszło! Już się nie wróci. Po drodze kilka ważnych przystanków, bo narodzić się i umrzeć trzeba; to jest bez dyskusji. Jeszcze można, ale się już nie musi: ożenić przez przypadek, albo rozwieść przez przypadek, do szkół zaglądnąć przez przypadek, no i do roboty przez przypadek, żeby na margarynę, marmoladę i chleb codzienny wystarczyło – przez przypadek. Można to wszystko komplikować, ale im więcej, tym gorzej. Prostota jest wzorem i trzymać się jej warto, tyle że powszedniość z niej wychodzi. Niestety, ona nudna jest. Dlatego dzieci i starcy uwielbiają zmyślone historie, w których się coś dzieje. Z dziećmi to za bardzo nie wiadomo dlaczego uwielbiają, nawet jak nie uwielbiają. Ze starcami wiadomo – w tym wieku się dziecinnieje. Na szczęście Ci ze środka, czasu nie mają, więc nie uwielbiają (nie wiedzą, co tracą). I tak krok za krokiem, rok za rokiem przemija, a człowiek starzeje się i znika. Nie o ludzi tylko chodzi, ale też o domy, sprzęty oraz całą rzeczywistość, która w przemijaniu jest zaklęta.

Reklama

Pan, zapewne, zna tę pieśń narodową, która idzie mniej więcej tak:

„Upływa szybko życie, / jak potok płynie czas, / za rok, za dzień, za chwilę / razem nie będzie nas./”

Co ja zresztą się pytam, przecież Pan wie wszystko. W każdym razie te i dalsze słowa napisał ks. Franciszek Jan Borgiasz Leśniak(1846-1915). Wprawdzie urodził się w Zawoi koło Suchej Beskidzkiej, ale pracował w Starym Sączu. Był tam katechetą i dyrektorem Żeńskiej Szkoły przy Klasztorze Klarysek. W Nowym Sączu młody kapłan napisał słowa pieśni: „Upływa szybko życie” dodając, że powstała na „zakończenie roku szkolnego”. Późniejsze losy zaprowadziły go do Tarnowa. W każdym razie Pana miasto NS w słowa pieśni, a może i muzyki, jest zamieszane.

Zatrzymać czas – to było odwieczne marzenie. Rysunki, malunki, gliniane i kamienne figurki, z tej chęci się wzięły. Ale jak to bywa – chęci chęcią, a możliwości możliwościami. W końcu się udało; powstała fotografia. Późniejszy kinematograf był znakomitym, ale tylko rozwinięciem – bo się zdjęcia na ekranie ruszały.

Pan, Panie Redaktorze, ma to, co mają wszyscy, a zapewne większość – rodzinne fotografie. Chce Pan przywołać stryjecznego wujka cioci Basi po kądzieli? No to do fotografii rodzinnej, do albumu. Albo – Pan sam, jak żywy, na emaliowanym nocniku w wieku poniemowlęcym (fotografia taka). Zechce się Pan pochwalić wczesną urodą przed koleżanką, to co? Oczywiście, ta fotka, z rodzinnego albumu. Zrobi wrażenie!

Wznoszę stosowne hasło (hasełko takie):

Ani oko nie wypatrzy, ani rozum nie zrozumie tego, co wspaniałe w rodzinnym albumie!

Ja sam, z fotografią, lepiej z fotografem, przygód parę miałem – jedną dramatyczną. Otóż w czas pandemiczny, ciemny, mroczny, omal nie wojenny, musiałem zrobić swoją fotografię typu: twarz, ucho, nos, oko – dla celów administracyjnych. Wizyta w stosownym zakładzie przebiegła normalnie, czyli z wyciągniętym czasem oczekiwania. Po wniesieniu stosownej opłaty miałem się zgłosić po odbiór, za dwie godziny, bo mistrz był zarobiony.

Przychodzę, pozdrawiam i we fragmencie obciętej koperty dostaję co dostać miałem. Z przezorności oglądam, patrzę – to nie ja! Zgłaszam reklamację tonem oburzonym. A mistrz, jakby spokojny, tonem ciut uduchowionym: „Czasy są ciężkie, wojna prawie; bierz pan co zostało, bo za chwilę może nic nie być”. Wziąłem.

Na ślad powyższych refleksji naprowadził mnie, tym razem, nie Pan Redaktor, co odnotowuję ze smutkiem i rozczarowaniem. Moim cicerone (to osoba będąca czyimś przewodnikiem, zwłaszcza po zabytkach i muzeach) stał się Pan Mariusz Szczygieł. To znany polski dziennikarz, reportażysta. Jego książki przetłumaczono na kilkanaście języków (też ogólnie znanych), a on sam jest laureatem wielu nagród dziennikarskich i literackich. Słowem „gość”. Miał spotkanie autorskie w NS i przy okazji udał się do Muzeum Okręgowego na wystawę prac Zofii Rydet (1911 – 1997), jednej z najwybitniejszych postaci polskiej fotografii. Z tej bytności zostawił ślad lokalny i centralny, a to wystarczyło, żebym i ja wpadł w objęcia sztuki i kultury.

Wystawa obrosła już dobrymi i najlepszymi recenzjami – robi wrażenie. To około 100 prac, z tak zwanego cyklu dokumentalnego „Zapis socjologiczny 1978 – 1990”. Towarzyszy jej starannie opracowane wydawnictwo (katalog). Pokazano mało znane fotografie z Nowego Sącza i okolic. A na nich „czas zatrzymany”! Domy, ulice, podwórka, pola, zagrody wiejskie, zwierzęta i… ludzie. Wszystko to takie jak było, bez upiększania – żadnego fałszu. Nagle odrapane mury, stare drzwi, biedne pomieszczenia mieszkalne stają się interesujące, niektóre piękne. Ludzie w swojej zwyczajności, na tych czarno białych fotografiach, stają się niezwyczajni. Tego się, Panie Redaktorze, nie da opowiedzieć. Słowa są ułomne, niedoskonałe – nie dają rady. To trzeba zobaczyć – przeżyć ten świat zatrzymany.

Kim była, ta drobna kobieta, która swoje dorosłe życie poświęciła fotografii („zrobiłam przeszło trzydzieści tysięcy zdjęć”).(1) Co trzeba mieć w sobie, żeby podróżować nie dla zwiedzania, ale dla fotografowania? Sztuka zamiast rodziny? Aparat fotograficzny zamiast przyjemności, wygody, rozrywki? Uznanie, jeżeli już, to bardzo nielicznej grupy znajomych, chyba nawet nie przyjaciół? O zyskach finansowych nie ma mowy. Więc co? Skąd przeświadczenie, że warto i trzeba? Naprawdę? Warto?

„Tak, żeby to udokumentować. I dlatego mówię: przyroda, czy architektura, bo to wszystko ginie, a my będziemy zawsze. Ale w pogoni za nowoczesnością, bo jak w telewizji słyszę: kup Coca-Colę – nie masz Coca-Coli, to nie masz świąt Bożego Narodzenia, to jest pranie mózgu. Ludzie w wilczym pędzie. A ja po prostu próbuję to wszystko wyhamować, chcę łapać inne rzeczy, nie iść z prądem”.(2)

A teraz: dzisiaj, wczoraj, jutro? To brutalne podtykanie pod nos rozmówcy telefonu komórkowego, żeby zrobić zdjęcie, albo trzęsący się filmik. Dla dokumentacji, czy dla wrogiego wykorzystania… dla bezmyślnej zabawy? Już niczego nie trzeba ustawiać i przekręcać. Telefon w roli aparatu fotograficznego wszystko sam załatwi. Wystarczy nacisnąć! Postęp, rozwój, cywilizacja? Naprawdę? Z każdej czynności, z każdego miejsca zdjęcie (filmik) w Internecie? Dla kogo, po co, bo tak wypada?

No to dla kontrastu – zatrzymane w czasie:

„Zależało mi także na przedstawieniu wartości, świata prostoty, świata, który odchodzi już chyba bezpowrotnie. Proszę sobie wyobrazić staruszkę, która ma osiemdziesiąty pięć lat, mieszka zupełnie sama w chylącej się ku ziemi chacie. Sypia na barłogu, na którym ma jakieś resztki słomy, brudną płachtę do przykrycia, żyje z tego, co przyniosą jej ludzie ze wsi. I ta kobieta ma w sobie tyle optymizmu, tyle wiary, że «Bóg zechce ją niedługo wziąć do siebie» i skończą się jej cierpienia. Ona wierzy, że ludzie są naprawdę dobrzy, bo przecież przychodzą do niej, przynoszą jej wodę, jedzenie, a że czasami zapomną… Oni przecież też mają swoje sprawy. Czy gdzieś jeszcze znajdę kogoś, kto tak myśli? Nie wiem – utrwalam na zdjęciach tę staruszkę, jej otoczenie i mam poczucie, że pozostawiam ją na zawsze na kliszy – ten świat przetrwa. Staram się, żeby moja fotografia była właśnie świadectwem takiego myślenia i takiego odczuwania, żeby dokumentowała nie tylko to, co widać, ale i to, co można wyczuć, domyślić się”.(3)

Tak – ta wystawa, to fotografia człowieczeństwa.

I tu powinna zapaść cisza, koniec tekstu, aliści trzeba dopowiedzieć, że w tym dzisiejszym, niepięknym i zabrudzonym świecie znaleźli się piękni ludzie, którzy tę wystawę zorganizowali. Wszystkim należą się ukłony, a tylko ich reprezentantką jest Pani Anna Florek.

Co niniejszym, powyższym i poniższym, do przemyślenia Panu Redaktorowi, z życzeniami świątecznymi, zostawiam.

Ja Adalbert Necma

PS

(1), (2), (3) to cytaty z wypowiedzi Pani Zofii Rydet.

– Z wpisów internetowych wiem, że NS i wystawę odwiedziły Panie prowadzące rodzinną fundację opiekującą się dorobkiem artystycznym (i nie tylko) Zofii Rydet. Panie: Maria Sokół-Augustyńska i Zofia Augustyńska-Martyniak okazały się przemiłymi i bardzo kompetentnymi prelegentkami. Zdaniem uczestników, spotkanie z nimi było udanym wieczorem.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj