Okrutnym banałem będzie stwierdzenie, że każdy ma momenty przełomowe, przeżywa coś, co redefiniuje całe życie, kieruje na nowe tory, nadaje ton i ma charakter „formacyjny”. Równie banalnie będzie napisać, że często dzieje się to w dzieciństwie (bądź szerzej – „za młodu”) i że nieraz związane jest to z jakimś dziełem doniosłym: książką , filmem, muzyką etc.
Cóż, życie z banałów się składa, ale wiele z nich – z indywidualnej perspektywy – ponad banalność swoją wyrasta. Czy gdybym w wieku 10 lat nie zobaczył „2001: Odysei kosmicznej” robiłbym to, co teraz robię? Bardzo prawdopodobne, że nie.
1995 to rok stulecia kina. Wiele się wtedy działo, sporo napisano i dużo filmowej klasyki wyświetlano. Od czasu do czasu coś tam mnie interesowało, ale film był dla mnie głównie krainą wyobraźni. Możliwością ucieczki w inne mniej lub bardziej fantastyczne światy. Kosmos i jego podbój niesamowicie łechtały wyobraźnię, więc gdy sąsiad z bloku obwieścił, że w nocy „Dwójka” puści odlotowy film o kosmosie, natychmiast się zainteresowałem. Ostrzegł jednak, że to film dość cudaczny: bardzo interesujący, ale nigdy nie udało mu się go zobaczyć do końca – za każdym razem zasypiał.
Film pokazany był 27 kwietnia 1995 roku w ramach cyklu „Sto na sto, czyli 100 filmów na stulecie kina”. Zaczynało się chyba ok. 21:00. Początkowo oglądałem z mamą i od razu było dziwnie. Czemu film o kosmosie zaczyna się od prehistorii i małp? Czemu nic nie mówią? Czemu nie ma akcji? Co ta za jakiś czarny prostokąt? No i dlaczego trwa to wszystko pół godziny (tak mi się wtedy wydawało)? Wreszcie jest – kosmos, gwiazdy i statki, zaczyna się! Ale tak naprawdę zaczęło się tylko robić dziwniej. Długie ujęcia, nic się nie dzieje, a w tle walc Straussa. Mama lubi – zaczęła uważniej oglądać – ale twa to zbyt długo, wychodzi do kuchni, do łazienki, chyba idzie spać.
„Odyseja” mnie irytowała, drażniła, ale jednocześnie było to doświadczenie tak dziwne, że ciekawość nie pozwalała mi odejść od ekranu. Wreszcie pojawił się zalążek akcji, napięcia – ludzie walczą ze złym komputerem. Ale nawet to pokazywane jest „inaczej”. Wszystko jest wolne, monotonne, jakby reżyser umyślnie celebrował bezruch. I w pewnym momencie nastąpiła przemiana. Film Kubricka – klinicznie zimny, czysty, teoretycznie bez bohaterów do identyfikacji – posiada jedną z najpiękniejszych i najbardziej poruszających scen umierania w historii kina. Już nie oglądam normalnie, jestem zahipnotyzowany, mam łzy w oczach, nie sądziłem, że coś takiego nagle mnie wzruszy (mama śpi!). Od tego momentu dzieło Kubricka trzymało mnie już za gardło do końca. Wszystko, co działo się później, było doświadczeniem przekraczającym zdolności percepcyjne dziesięciolatka. Było to jednocześnie olśniewające, euforyczne, ale też tajemnicze i swoiście groźne, lecz przede wszystkim niepojące w swojej wieloznaczności.
Kiedy się skończyło, czułem się jakbym sam przeżył lot kosmiczny. Zbyt dużo pytań, niepokojów i sprzecznych wrażeń. O czym to jest? Dlaczego ktoś zrobił taki dziwny film? Jako – wtedy – bardzo religijne dziecko, przeczuwałem, że może to być o Bogu, ale może i o kosmitach lub reinkarnacji, w którą podobno gdzieś na świecie wierzą buddyści. Przez bardzo długi czas nie mogłem zasnąć, a na drugi dzień w szkole nie myślałem o niczym innym.
Chciałem rozwikłać zagadkę, chciałem zrozumieć, więc szukałem wśród dorosłych – może ktoś też widział, może coś mi wyjaśni (sąsiad, dzięki któremu się o filmie dowiedziałem, tym razem również zasnął). Dręczyłem rodziców, ciotki i wujków (kolegów odpuściłem – wiedziałem, że nie widzieli), notorycznie opowiadając im o tajemniczym filmie, w którym wszystko jest nie tak jak powinno być i właśnie dlatego jest to tak niezwykłe. Wiedziałem, że nie zrozumiałem NIC, ale podskórnie czułem, że kryją się tam rzeczy, czekające na odkrycie. Przez kilka następnych lat żyłem niemal jednym marzeniem:
Przeżyć to jeszcze raz!
Polowałem więc na film gdzie się da, po drodze szukając podobnych wrażeń w innych filmach. Tak zaczęła się moja przygoda z kinem artystyczny i ze sztuką na poważnie (jeszcze tylko odkrycie Pink Floyd dwa lata wcześniej było porównywalnie inspirujące), co okazało się być – ciągle trwającą – najwspanialszą przygodą mojego życia. Nie licząc może relacji międzyludzkich.
Film Kubricka w końcu obejrzałem kilka lat później. Pokazywali go mniej więcej co miesiąc na kanale TNT (dziś TCM). I ja tez oglądałem co miesiąc i za każdym razem było to niemal jak nabożeństwo. Potem było już DVD. W sumie widziałem największe dzieło twórcy „Mechanicznej pomarańczy” kilkanaście razy. Czytałem o nim książki, opowiadałem o nim na egzaminie wstępnym do liceum i potem na studiach, pokazywałem znajomym. I ciągle to działa. Niewiele się zmieniło. „Nabożeństwo” odbywa się za każdym razem. Nigdy później nie zobaczyłem wspanialszego filmu i nigdy już raczej nie zobaczę.
„2001: Odyseja kosmiczna” to film, który uświadomił mi, że kino to sztuka. Że może się stać czymś o wiele więcej niż tylko magicznym wehikułem do odbywania nierealnych przygód. Że może być pełnoprawnym narzędziem dyskursu filozoficznego, sięgającym poza język. Że łączy w sobie muzykę, teatr, malarstwo, literaturę, stanowiąc zarazem wrota do każdej z tych dziedzin. Że oglądanie filmu może stać się rytuałem inicjacyjnym do świata sztuk wszelakich, po którym nic nie będzie już takie samo. Uświadomił mi też fakt, iż wielka sztuka powinna być niepojąca, powinna wyrywać z zastanych przyzwyczajeń, pozbawiać wygody i wbijać swego rodzaju szpilę, boleć i nie dawać spokoju, Może to być przeżycie radosne, euforyczne i wzruszające albo mroczne i dziwne, ale powinno w jakiś sposób przerastać odbiorcę i zmuszać go do dorośnięcia. W wielkiej sztuce jest tajemnica, do której – niczym do czarnego monolitu z filmu – można się jedynie zbliżyć, ale ostateczne przekroczenie go wydaje się nie być możliwe.
Teraz pozostało mi jeszcze jedno małe marzenie:
Przeżyć to jeszcze raz – w kinie!
2001: Odyseja kosmiczna (2001: A Space Odyssey)
Wlk. Brytania/USA 1968
reż. Stanley Kubrick
Film do zobaczenia w wersji cyfrowo odrestaurowanej, w wysokiej rozdzielczości w DKF KOT 3 czerwca o 18:00
W kinie!
Warto również skoczyć na wystawę o Kubricku w krakowskim Muzeum Narodowym
PS. Serdeczne podziękowania dla Pana Tomasza Gronia – ówczesnego sąsiada, bez którego to wszystko nie miałoby miejsca i dla Michała Oleszczyka, który też wtedy oglądał, i który podał mi dokładną datę wyświetlenia „Odysei” w „Sto na sto”. Ja niestety nie pamiętałem.






![Linia kolejowa nr 104. Prace modernizacyjne w Nowym Sączu i Marcinkowicach [ZDJĘCIA] Prace w rejonie przejazdu kolejowo-drogowego na ul. Kościuszki w Nowym Sączu](https://twojsacz.pl/wp-content/uploads/2025/12/Prace-w-rejonie-przejazdu-kolejowo-drogowego-na-Kosciuszki2-100x75.jpg)

Cieszę się, że ktoś jeszcze oglądał tego wieczora :)