Jeszcze kilkadziesiąt lat temu łazienka w domu nowosądeczanina to był prawdziwy luksus. Sądeczanie radzili sobie zupełnie inaczej – mieli łaźnie. Pomijając fakt, że nie wszyscy byli fanami higieny i kąpieli, to jednak od czasu do czasu z nich korzystali. Swoje zrobiła edukacja, szczególnie w szkołach i ludzie zaczęli doceniać znaczenie kąpieli. Musiało jednak sporo wody w Dunajcu upłynąć.
Przeczytaj Łaźnie w dawnym Nowym Sączu (część 1)
Od 1919 r. właścicielem łaźni był Józef Schreiber. Po remoncie udostępnił ją wszystkim mieszkańcom. W 1920 r. naczelnik komisariatu do spraw walki z epidemiami postulował budowę nowej, bowiem koszt adaptacji dotychczasowego budynku wynosił niemal pół miliona złotych, a miasto nie miało na to funduszy. W tym czasie – jak na złość – ludzie coraz częściej odwiedzali łaźnie. Petenci ze skierowaniami od Kasy Chorych od 1928 r. mogli jej używać bezpłatnie. W międzywojniu kąpiel dla uczniów odbywała się raz w tygodniu dla danej szkoły, a jej koszt wynosił zaledwie 50 gr. Niestety, nawet niewielka opłata powodowała, że dyrektorzy musieli zachęcać młodzież do higieny. Dyrektor I Gimnazjum informował uczniów, że w piątek odbędzie się kąpiel w łaźni pana Schreibera. Cena dla gimnazjalistów była o połowę niższa, wynosiła 1,50 zł. Ponieważ czystość ciała jest koniecznem warunkiem zdrowia i poważnym czynnikiem kultury, przeto Dyrekcja najbardziej nie tylko zachęca ale poleca skorzystanie choć raz w miesiącu z kąpieli – pisał dyrektor II Gimnazjum. Przed wojną , dla wielu uczniów łaźnia stała się symbolem higienicznego trybu życia, szczególnie dla tych młodych ludzi, którzy w domu nie dysponowali wannami i podobnymi akcesoriami. Czyli dla niemal wszystkich.
W tym czasie radni apelowali o pomieszczenia łaźni w szkołach, bowiem higiena dzieci pozostawiała wiele do życzenia. Wiadomo było, że to właśnie szkoły były „rozsadnikami” epidemii. Dyrektor I Gimnazjum Stanisław Rzepiński postulował, aby wyznaczyć miejsca do kąpieli nad Dunajcem, a przy okazji ustawić odpowiednie budki do przebierania się. Kąpiele w łaźniach dla ubogich dzieci odbywały się aż do wybuchu II wojny światowej, a korzystali z nich uczniowie wszystkich szkół.
W 1936 r. łaźnia wymagała sporych remontów. Została sprzedana Marii Górce, która w 1937 r. przeprowadziła gruntowną renowację budynku. Czy to się jej opłaciło? Tego się już nie dowiemy, bowiem wybuchła II wojna światowa.
Gmina szybko połapała się, że wynajmowanie łaźni nie jest dochodowym interesem. Dlatego w 1929 r. sama wybudowała swoją, która miała być konkurencją dla Schreibera. Została ona oddana do użytku w dwa lata później, bowiem długo brakowało w niej odpowiedniego uposażenia. Miała 18 natrysków i 4 wanny. W razie potrzeby miała być też łaźnią epidemiczną. Wybuch zamku w 1945 r. zniszczył łaźnię w 60%, co skutkowało jej rozebraniem w 1953 r. Zresztą wydarzenia ze stycznia 1945 r. doprowadziły do zniknięcia niemal całej podzamkowej dzielnicy, w tym pozostałych tego typu przybytków.
Obok łaźni miejskiej znajdowała się żydowska (mykwa), z której wypływały nieczystości, co budziło protesty wielu mieszkańców miasta. Pisało o tym wiele osób przechadzających się dzielnicą przy zamku. W 1869 r. radny J. Jarosz apelował o wykonanie kanału w dzielnicy żydowskiej, co udało się stworzyć dopiero pod koniec XIX w. Sytuacja była tak fatalna, że prowizoryczną kanalizację wykonano już w 1885 r. Jej wykonawcą był Włoch Jakub Zandonell.
Z mykwą żydowską aktywnie współpracował Jenkner, który wykonywał dla niej rozmaite remonty. Od 1900 r. dzierżawcą budynku był Chaim Hersz Kauftiel. Warunki w nim były opłakane. Według szacunków rabina Szlomo Lehrera, w przedświąteczne dni gościło w niej nawet 2 tys. osób! Jak zapisał, woda była gęsta jak rosół…. Wymieniano ją rzadko, więc o epidemię i choroby nie było ciężko. Pobyty w mykwie barwnie wspomina Markus Lustig, jeden z ostatnich żyjących, który korzystał regularnie z ich usług: Co piątek chodziłem z ojcem do mykwy, w której była również sauna zbudowana w formie schodków. Płaciliśmy kilka złotych za wejście i dostawaliśmy pęk witek z gałęzi sosnowych, którymi się smagaliśmy. W miarę jak wchodziliśmy po schodkach sauny, robiło nam się coraz goręcej. Chrześcijański pracownik polewał co pewien czas gorące kamienie i tym sposobem sauna wypełniała się gorącą i wilgotną parą, która rozchodziła się w przestrzeni pomieszczenia i kazała nam się pocić także w najbardziej zimny dzień. Czyści fizycznie i duchowo po kąpieli w mykwie i pobycie w saunie wracaliśmy do domu odświętni i głodni.
Należy tutaj zaznaczyć, że cały czas – od okresu przedwojennego – swoją łaźnię mieli też kolejarze. Powstała w 1917 r. Inni podają rok 1929 r. Wykorzystywali ją nie tylko do higieny, ale także do wielu innych działań np. kulturalnych. Działała tam świetlica Kolejowego Przysposobienia Wojskowego, gdzie m.in. organizowano zabawy, pogadanki i wyświetlano filmy. W 1936 r. działał tam Teatr Rewiowy Kolejowego Przysposobienia Wojskowego. Tutaj także występowała założona w 1934 r. Orkiestra dęta Kolejowego Przysposobienia Wojskowego, pod batutą Wrońskiego. Mieścił się także tutaj chór rewelersów „Wiliana” powstały w 1935 r. Jego kierownikiem był W. Szwechowicz.
Nowosądeczanie powoli przyzwyczajali się do czystości. Wcale nie było tak, że nagle w 1945 r. wszyscy w domu mieli toaletę i wannę! O nie! Łaźnia miejska powstała na zrujnowanej ulicy Kazimierza Wielkiego – naprzeciw miejskiej biblioteki.