Strona główna Wczoraj i dziś

Likwidacja getta – Zagłada Sądeckich Żydów – 80. rocznica (cz. 9)

Nowosądeckie getto, ulica Kazimierza Wielkiego. Widok w stronę Rynku i ul. Dunajewskiego. Fotografia ze zbiorów Jakuba Millera

Mija 80. rocznica likwidacji getta w Nowym Sączu. Z tej okazji przypominamy wkład sądeckich Żydów w dzieje naszego miasta i regionu – od dawnych wieków po okres II wojny światowej. W ostatnim odcinku cyklu nieznana wcześniej relacja z likwidacji getta. A już 28 sierpnia 2022 roku o godzinie 16:00 planowane są uroczystości rocznicowe, które będą hołdem dla Żydów, którzy przez trzy wieki współtworzyli naszą Małą Ojczyznę.

Znamy wiele relacji związanych z likwidacją getta w Nowym Sączu. 23 sierpnia 1942 r. Niemcy nakazali zgromadzić się ludności żydowskiej na łące przy Dunajcu. Tam o g. 6 rano przyjechał szef gestapo Hamann, który uderzeniem w twarz z 17 tys. zgromadzonych wybrał do pracy kilkuset. Całą resztę podzielono na trzy grupy i wysłano do Bełżca. Pierwszą z nich już tego samego dnia, kolejną 25, a następną 28 sierpnia. Marsze śmierci, jak je nazywali Sądeczanie, zapisały się w pamięci wielu mieszkańców regionu.

Reklama

Pierwszy z nich, 23 sierpnia wyszedł prosto z łąki. Żydzi szli wzdłuż Dunajca, na kocie planty, aby ulicą Sienkiewicza dotrzeć na tzw. „żydowski tor”. Tam czekały na nich podstawione pociągi. Reszta w tym czasie przebywała w getcie. Warunki były okropne, a ludzie w obliczu śmierci nieobliczalni. Istne piekło. Kolejne transporty wyprowadzano główną bramą getta na ul. Bożniczej. Przeszły Piotra Skargi, następnie skręcały w Sobieskiego, potem Długosza. Na ul. Grodzkiej zakręcały, aby trafić na Aleję Batorego. Potem droga była już prosta w kierunku torów.

Makabryczne marsze pamiętało wielu Sądeczan. Pośród nich w archiwach Sądeckiego Sztetlu zachowały się relacje nieżyjących już Panów: Eugeniusza Gawrona i Władysława Żaroffe. Nową, zupełnie nieznaną, jest zeznanie Barbary Świdzińskiej, która jako dziecko obserwowała zagładę sądeckich Żydów.

Wakacje z wolna miały się już ku końcowi, bo minęła już połowa sierpnia, gdy właśnie wtedy pokazały się w mieście ogromne plakaty informujące, że dnia 23 sierpnia, od godz. 6 rano, Polakom nie wolno wychodzić z domu. Wszyscy wiedzieli, że chodzi o wyprowadzanie Żydów z getta. Wiedzieli, gdzie się mają zebrać, ale po co? To była tajemnica. Pani Barbara akurat mieszkała na ul. Sobieskiego. Jej mama doskonale wiedziała, że marsz przejdzie pod ich oknami. Choć nie wolno było się zbliżać do pochodu, ani na niego patrzeć, ludzie się denerwowali. Pamiętam, że tego dnia wstaliśmy wszyscy bardzo wcześnie i że do naszej codziennej wspólnej modlitwy, mamusia dodała dodatkową, za tych biednych Wygnańców.

Czekali w domu siedząc. Nie wiedzieli, kiedy pochód dotrze pod ich okna. Nikt nie mógł znaleźć sobie zajęcia. Mamusia cały czas mówiła, żeby nie patrzyć, jak będą szli, bo to smutny widok. I zgadzaliśmy się z tym, że tak przesiedzimy, aż przejdą…

Chyba bardzo długo trwała ta bezczynność, bo byliśmy już zdrętwiali może nawet znudzeni, gdy nagle coś zadudniało, jakby straszna burza była tuż, tuż, a wśród tego dudnienia przebijały się głośne jakby straszne ryki rozkazów i przeraźliwe, cieniutkie głosiki płaczących dzieci. Ciekawość wygrała, wszyscy się zerwali do okna. Tłum ludzi mijał Wałową, szli zbici masą całą ulicą. Po bokach, na chodnikach szli Niemcy, co kilka metrów, każdy z nich miał karabin w ręce. Poganiali Żydów.

Żydzi ubrani byli grubo – każdy zabrał co mógł ze sobą na drogę. W rękach dźwigali najważniejszy dobytek swojego życia – w tobołach, walizkach, a nawet w drewnianych skrzyniach, potykając się o nie ze zmęczenia, a bici kolbami karabinów dla szybszego tempa. Nasza mamusia, choć sama patrzyła, cały czas wołała do nas: „Nie patrzcie na to, nie patrzcie!”.

Matka siłą dzieci odciągała od okien. Pani Barbara mimo to zapamiętała jedną scenę na końcu grupy. Żydzi szli grupami po ok. 1000 osób. Scena ta, która spowodowała mdłości, drżenie i wreszcie straszny płacz. Oto zobaczyłam, jak na końcu tej grupy pozostawała w tyle stara, siwiutka kobieta, ciągnąca z ledwością za sobą wielki, wypakowany wór. Aby ją pośpieszyć, żołdak walnął ją w plecy kolbą tak, że natychmiast padła na twarz. Wtedy zaczął ją kopać, aby wstała. Biedaczce udało się jedynie unieść nieco w górę „na czworakach”, a że wstać nie mogła, padł strzał. Osunęła się ledwie, a już nadeszła druga grupa tych nieszczęśników, którzy popychani kolbami i krzykiem, nie mając możliwości jej ominięcia, szli naprzód, depcząc zwłoki tej kobiety – może matki, babci, sąsiadki?…

Cała rodzina uklękła i odmawiała „Wieczne odpoczywanie…”. Nikt już nie chciał widzieć tych scen. Wszyscy osunęli się od okna. Inni obserwujący ten marsz widzieli zadeptane niemowlęta, które wysmyknęły się z rąk matek. Tłum zadeptywał je na miazgę – pisała Pani Barbara. Niektóre dzieci były rzucane o mury tak, że ginęły w momencie.

Pamiętam ten widok jak dziś i myślę, że takiego obrazu nikt nigdy nie byłby w stanie zapomnieć – zeznała dla nas Pani Barbara.


Pamiętajmy, nie kończmy tej historii milczeniem. Nie dajmy wygrać Niemcom, bo zapomnienie o tych ludziach jest tym, co chcieli naziści osiągnąć. 28 sierpnia o godz. 16:00 na ul. Tymowskiego odsłonimy pomnik pamięci niemal 12 000 ludzi. Wyczytamy ich z imienia i nazwiska. Pośród nich może będzie owa kobieta, która w tak strasznych mękach zakończyła swoje życie na ul. Sobieskiego… Pamiętajmy!

Skwer Pamięci Ofiar Zagłady Nowy Sącz
Łukasz Połomski
Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj