Strona główna Wczoraj i dziś

Markus Lustig (1925 – 2022)

Markus Lustig po wyzwoleniu obozu Mauthausen. Fot. ze zbiorów Sądeckiego Sztetla

28 grudnia 2022 r. w Ramat Gan w Izraelu zmarł Markus Mordechaj Lustig. Jeden z trzech najbardziej znanych po wojnie strażników pamięci Zagłady żydowskiego Sącza. Obok Jakuba Mullera i Izaka Goldfingera był symbolem okrucieństwa niemieckiego w czasie Holokaustu. Dla tych, którzy go spotkali stał się także wzorem lokalnego patrioty – niemal do ostatnich dni życia myślami biegał po swoim kochanym Sączu.

Markus Lustig urodził się w 1925 r. na ul. Pijarskiej 34. Rodzice zajmowali się krawiectwem. Po wybuchu wojny słodki smak dzieciństwa zamienił się w gorycz dorastania w getcie. Kilka razy cudem uniknął aresztowania i śmierci. W dorosłość wprowadziła go noc 29 kwietnia, kiedy hitlerowcy na jego oczach zamordowali mu matkę, ojca, brata i siostrę. Markus został sam na świecie. Jak sam opowiadał miał jednak w ręku fach, którego nauczył się od wujka – mechanika i ślusarza. To dzięki niemu przetrwał niewyobrażalne katusze niemieckie.

Pierwszym jego obozem, gdzie na rzecz Niemców wykonywał niewolniczą pracę był Rożnów. Co dwa tygodnie wracał do getta, aby się przebrać, umyć. 23 sierpnia 1942 r. Niemcy obudzili go i zaprowadzili nad Dunajec. Wyszedłem jak spałem, w spodenkach i bluzce. Byłem goły jak święty turecki – wspominał. W czasie selekcji zgłosił się jako ślusarz. Niemcy uwierzyli – przeżył cudem. Trafił do drugiego obozu, tym razem w Rytrze, gdzie wyrabiał części do baraków. Stamtąd przeniesiono go do Rzeszowa, gdzie w fabryce miał pracować przy produkcji i naprawach samolotów.

Pewnego dnia, podczas pracy przysnął sobie, co nie umknęło uwadze Niemców – zapisali go na „czarną listę”. Okupanci skorzystali z niej w kwietniu 1943 r. Wywołali wówczas grupę 50 osób, pośród których znalazł się Markus. Choć był pewien, że to wyrok śmieci, to Niemcy zabrali ich jednak do getta rzeszowskiego, gdzie nadal pracowali. W dzielnicy zamkniętej nowosądeczanin zauważył ogłoszenie wyjazdu dla fachowców do pracy w obozie w Płaszowie. Chciał jechać, ale nabawił się tyfusu i trafił do szpitala. Przeżył cudem. Znowu pojawiło się ogłoszenie, tym razem zachęcające do wyjazdu do obozu w Pustkowie. Markusowi, z innymi ochotnikami, udało się opuścić Rzeszów.

Reklama

Nowo przybyli dostali ubrania i buty. Ich zadaniem była budowa baraków, do których przez trzy kilometry mieli nosić materiały. W takiej bowiem odległości powstać miał obóz dla pracowników budowanej fabryki zabawek. Niemcy przywieźli tam więźniów z Szebni, gdzie było sporo sądeczan. W Pustkowie Lustig został do marca 1944 r., kiedy zabrano go do Płaszowa.

Przyjechałem tam tylko z ręcznikiem – wspominał – O godzinie 5 pobudka. Dali nam taczki i trzeba było iść po piasek nad dół, gdzie leżały trupy i sypać go pod willą Goetha, żeby nie było ślisko – opisywał pierwsze chwile w Płaszowie. Kolejna nagła pobudka spotkała go za kilka dni: a ja znowu miałem ten ręcznik co z nim przyjechałem. Okazało się, że jedziemy do Schindlera. W Krakowie pracował w sztancowni. Było mi jak u Pana Boga za piecem – wspomina. Schindler uratował mu życie.

W sierpniu 1944 r. część pracowników z osławionej fabryki z Lipowej wysłano do Austrii. Markus dotarł do Mauthausen. Na miejscu, po opuszczeniu bydlęcych wagonów, czekał go jeszcze marsz do obozu, pod górę. W obozie Mauthausen mieszkało 1000 ludzi w jednym baraku. Jak było gorąco to musieli spać poza barakiem. Wytatuowano mu numer 85366, co w gematri oznacza siłę. Dostaliśmy miskę, łyżkę, pasiaki i sznurek, żeby spodnie nie spadły – wspominał Marcus.

Markus Lustig w Nowym Sączu na spotkaniu w Kawiarni Prowincjonalna
Markus Lustig w czasie jednej z wizyt w Nowym Sączu, sierpień 2016. Fot. Sądecki Sztetl

Po kilku tygodniach czekała go podróż do Melku, w północnej Austrii, 80 km od Mauthausen. W tunelach, gdzie znajdował się obóz, pracowali realizując hitlerowski projekt związany z rakietami V1 i V2. Aby alianci nie bombardowali hal produkcyjnych, pracowali pod ziemią. O piątej rano czekała ich w nowym obozie pobudka. Markus nosił tak ciężkie materiały, że z trudem to wytrzymywał. Później był pomocnikiem murarzy. W kwietniu 1945 r. chcieli nas zapędzić do tunelu, ale ktoś słyszał, że nas zaminują i żywcem pogrzebią. Więźniowie stawili opór. Zabrano ich nad Dunaj, gdzie statkami przetransportowano do Linzu.

Kolejny etap, jak mówi Marcus był najgorszy. Szli trzy dni. W nocy krótko spali. Dotarli do Ebensee. Znowu czekała go praca w tunelach długich na 8 km. Odbywała się w nich produkcja czołgów i uzbrojenia. Markus nosił kamienie. Wspomina głód: Złapaliśmy trochę asfaltu, jest taki węgiel co ma smak jak margaryna, było marnie. Tu poznał co to kanibalizm: Ludzie nocami zbliżali się do krematorium i szarpali, wyrwali kawałki ludzkich ciał. Nie pytajcie. Wkrótce było słychać artylerię.

Niemcy „zaproponowali” im kryjówkę przed nalotami w tunelach. Wszyscy, jak jeden mąż powiedzieli „Nie”. Niemcy zrobili w tył zwrot i wyszli z obozu, zamknęli bramę i przywieźli cywilów na wieżach, żeby pilnowali. Zaczęła się masakra samosądu – wspomina Markus. Funkcjonariusze i kapo zostali zabici. 6 maja obóz został wyzwolony przez Amerykanów. Następnie Sądeczanin przyłączył się do armii amerykańskiej w Austrii.

Przez kilka lat mieszkał w Austrii i Niemczech. Potem wyjechał do Izraela, gdzie walczył o jego niepodległość. Zagrał jako statysta w niemal 170 filmach (m.in. w „Rambo”). Był prezesem Ziomkostwa Nowosądeczan.

Ocalałem, wyliczyłem to – siedem razy – lubił powtarzać. Zmarł 28 grudnia 2022 r. w Ramat Gan i tego samego dnia został pochowany. 30 grudnia w Miejscu Pamięci Ofiar Holokaustu symbolicznie pożegnali go Sądeczanie.

Łukasz Połomski

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj