Strona główna Wczoraj i dziś

(Nie)czystość w galicyjskim Nowym Sączu

higiena w Galicji - Bank Mieszczański w Nowym Sączu miał jedne z pierwszych w mieście toalety wewnętrzne
Nowosądecki rynek w drugiej dekadzie XX wieku. Po lewej kamienica z charakterystyczną kopułą – to Bank Mieszczański Rynek 29 według projektu Zenona Adama Remiego. Były w nim jedne z pierwszych w mieście wewnętrzne toalety. Fot. Österreichischen Nationalbibliothek

Z rozrzewnieniem niektórzy starsi ludzie wspominali „babkę Austrię”. Faktycznie, w ramach autonomii Polakom można było w Galicji więcej, ale poza polityką i kulturą sytuacja była dramatyczna. Gospodarka i sprawy sanitarne leżały w błocie, nikt nie chciał specjalnie ich podnieść. Nieczystości walające się po ulicach miast – także Nowego Sącza – były odzwierciedleniem i ilustracją hasła: „bieda galicyjska”.

Sądeczanie byli bardzo słabo wyedukowani w sprawach zdrowia. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że nic na ten temat nie wiedzieli. Na pocieszenie można zaznaczyć, że to samo dotyczyło innych miejscowości w Galicji. A nawet bywało gorzej, jak w Borysławiu, czy innych przemysłowych ośrodkach, gdzie opisy wręcz przerażają współczesnych. Ale wróćmy na nasze podwórko.

Reklama

Brudne ulice były pełne ścieków i nieczystości, a te powodowały różne epidemie. Przykładem może być ul. Matejki, która z racji zamieszkania redaktora „Mieszczanina” była pod lupą sądeckiej prasy. Pisano, że gdzie dla braku rynsztoku, zlewy z różnych nieczystości, prażą się w obecnym gorącu, wydając woń zabójczą. Ten barwny opis dotyczył też innych części miasta – nawet domów przy samym Rynku. W okolicach tego głównego placu chłopi załatwiali swoje sprawy fizjologiczne, toteż często skarżono się na cuchnącą woń z zakamarków koło fary. Krajobraz ul. Sobieskiego był straszny: pełno śmiecia i zabijającej woni. Słynący z barwnego języka redaktor „Mieszczanina” pisał o ul. Kościuszki, której wnętrze za publiczny wychodek uważać można. Niedobrą sławą cieszyła się dzielnica żydowska, powszechnie uważana za źródło nieczystości. Brudne i cuchnące ulice powodowały zanieczyszczenie wód gruntowych, a należy pamiętać, że właściwie do I wojny światowej nieliczni nowosądeczanie korzystali z dobrodziejstw wodociągu.

Problemem było nie tylko wylewanie nieczystości na ulice, czy do cieków wodnych, ale przede wszystkim brak toalet. Oczywiście nieliczni mogli w galicyjskim Nowym Sączu widzieć wannę, czy coś takiego jak sedes. Z wielu relacji osób wywodzących się z biedniejszych dzielnic lub sądeckich wiosek wynika, że takie cuda zobaczyli dopiero po II wojnie światowej… Nieliczne budynki miały „wychodki wewnątrz” – w 1910 r. w taki sposób urządzono je w siedzibie Banku Mieszczańskiego przy Rynku 29. Ciężko stwierdzić, czy to pierwsza taka toaleta w mieście.

Początek XX wieku obfitował w „afery sanitarne”. W 1905 r. radni sądeccy donosili, że w domach po rodzinie Gaszków nie było wychodków i lokatorzy załatwiają na ulicy swoje potrzeby. Trzeba przyznać, że dosyć bulwersująca sprawa. Nie było dla mieszczan nic dziwnego jednak w tym, że mieszkańcy ul. Sobieskiego wylewali do rynsztoka zawartość nocników. Świadomość ludzi była tak słaba, że nawet jeżeli inwestowali w budowę wychodków to nie specjalnie zdawano sobie sprawę jak je budować i zabezpieczać. W 1897 r. w posesji Ehrlichów, tuż obok Rynku, postawiono je frontem do ulicy. Zresztą obskurne wychodki cały czas szpeciły wygląd centrum miasta. W 1912 r. magistrat musiał prosić niektórych właścicieli parceli o usunięcie przybytków.

Kolejny problemem cuchnącego Sącza były tzw. doły kloaczne. Dzisiaj nazwalibyśmy je szambem, ale językiem ówczesnym to coś na wzór gnojnika. Ich opróżnianie, podobnie jak szamb we współczesnym świecie, stanowiło problem. Ludzie kombinowali jak mogli, niektórzy nawet „na lewo” puszczali zanieczyszczenia. Rajcy często wydawali różne uchwały w tej sprawie, jednak w praktyce były to martwe przepisy.

Od 1894 r. zwyczajowo dwa razy do roku (wiosną i jesienią) opróżniano doły. Niestety nie znamy szczegółów, jak to czyniono. Przeraża jednak fakt, że wydobyte zanieczyszczenia wykorzystywano jako … nawóz. Potem powszechnie były skażone grunty. Nie przyjmowano do wiadomości istnienia zanieczyszczonej wody, co kończyło się tragicznie. W 1908 r. jeden ze strażaków Tokarczyk, razem kolegami napił się wody z Kamienicy. W tym czasie do rzeki uchodziły ścieki od niepokalanek, ze szpitala i z prywatnych posesji. Skutek był wiadomy – zmarł. Mówiono, że w restauracji u Wiktora Oleksego, pobierano wodę z rzeki Kamienicy, tuż za mostem, przed którym do rzeki uchodził kanał, odprowadzający nieczystości ze szpitala. Wprawdzie w tej wodzie myto jedynie naczynia, jednak czy było to rozsądne?

Oprócz nieczystości po galicyjskim Nowym Sączu walały się szmaty i śmieci. O czymś takim jak kosze na nieczystości nie słyszano jeszcze dziesiątki lat. O wysypiskach pomyślą nowosądeczanie dopiero przed II wojną światową. „Mieszczanin” z 1907 r. donosił, że na ul. Matejki można było znaleźć seciny szmat, resztki butów, kaloszy, flaszek i samowarów. Problemem były większe śmieci, które niełatwo było spalić. I na to nasi pradziadowie znaleźli sposób – jeszcze przed I wojną światową zasypywano je w dołach nad Dunajcem, na terenie parafii ewangelickiej.

Niestety, to co wyżej opisane nie specjalnie zmieniło się po I wojnie światowej… Ale temat walki o czysty Nowy Sącz w międzywojniu zasługuje na osobny tekst.

Łukasz Połomski
Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj