Wydarzenia, które rozegrały się w lasach Trzetrzewiny w czerwcu 1940 r. były zapowiedzią wielu innych egzekucji. To pierwsza zaplanowana masowa zbrodnia dokonana przez Niemców. Na długie lata wryła się w pamięć Sądeczan.
Wydarzenia z lata 1940 r. były częścią Akcji AB prowadzonej na terytorium Generalnego Gubernatorstwa. Jej celem była likwidacja inteligencji, także w naszym regionie. Latem 1940 r. aresztowano członków licznych organizacji niepodległościowych w Nowym Sączu. Wszyscy zostali umieszczeni w sądeckim więzieniu. Byli pośród nich także ci, którzy wędrowali przez zieloną granicę. Tam oczekiwali na wyrok. Los więźniów rozstrzygnął się pod koniec czerwca.
Tak wydarzenia, prawdopodobnie z 25-26 czerwca 1940 r., relacjonował Kazimierz Mrzygłód: Około godz. 14 do więzienia na I piętro wszedł szef gestapo, Heinrich Hamann, z sześcioma gestapowcami. Chodząc po celach wybierał z każdej po kilku silniejszych fizycznie więźniów i kazał wychodzić na korytarz, ustawiając nas twarzą do ściany. Z mojej celi wybrał 6. Po zrobieniu zbiórki okazało się, że jest nas 32, toteż dwóch ostatnich odesłał do celi. Pozostałym 30 więźniom pod eskortą kazano zejść na podwórze więzienne.
Ci, których wybrano wiedzieli, że jeżeli pojadą na Tarnów, to być może do więzienia. Jeżeli ciężarówka skręci na Helenę, za Dunajec, to czeka ich egzekucja na Rdziostowie. Dojechali do nieznanego miejsca przy drodze na Wysokie. Kazano więźniom kopać trzy duże doły. Gestapowiec wymierzył krokami każdej grupie plac, oznaczając kilofem granicę kopania. Przystąpiliśmy do kopania dołów, które trwało do około czterech godzin. W czasie naszej roboty gestapowcy z Hamannem pili wódkę z porterem, przywiezioną uprzednio w kilku transporterach, a po opróżnieniu każdej butelki i podrzuceniu w górę, strzelali do niej dla zabawy z pistoletów – wspominał Mrzygłód. Po wykonaniu pracy wrócili do więzienia.
Tymczasem aresztowani na Pijarskiej, w ramach doraźnego, szybkiego sądu usłyszeli wyroki – śmierć. Czytano je po polsku i po niemiecku, tak, żeby każdy zrozumiał. 26 czerwca wielu już wiedziało jaki ich spotka los. Zza krat brzmiały pieśni religijne i patriotyczne. Podtrzymywały na duchu tych, którzy mieli zaraz zginąć.
27 czerwca 1940 r., z więzienia na Pijarskiej wyjechała ciężarówka. Wszystko działo się wczesnym rankiem (ok. 4 rano), kiedy panowała jeszcze szarówka. Zgodnie z rozkazem wszyscy skazańcy leżeli na pakach samochodów, głowami do podłogi. Nie mieli pojęcia, gdzie jadą. Dojechali do Trzetrzewiny, gdzie zapewne powitał ich zapach czerwcowego lasu. Kiedy zobaczyli Hamanna – „osławionego” kata gestapo – wiedzieli, że przyjechali tutaj po śmierć.
Najpierw zastrzelono grupę 30 osób, potem kolejną 30 osobową i na końcu 33 osoby. Każda z grup była dowożona w równych odstępach czasu, co około 2 godziny. Świadkowie tych wydarzeń, Franciszek Florek i Zofia Rogala, opowiadali, że już dwa dni wcześniej Niemcy przywozili na samochodach ludzi, którzy kopali dla siebie groby. Prawdopodobnie był wśród nich wspominany powyżej Mrzygłód, ale także inni, którzy opowiadali o tej zbrodni.
27 czerwca 1940 r. Niemcy zamordowali w trzetrzewińskim lesie łącznie 93 osoby. Data egzekucji nie była przypadkowa – tego dnia przypadały imieniny generała Władysława Sikorskiego. Akcji nawet nadano kryptonim „ Generalnamenstag” („Imieniny Generała”).
Wśród zabitych, 15 ofiar było oficerami i podoficerami Wojska Polskiego, 11 studentami lub uczniami należącymi prawdopodobnie do organizacji harcerskiej „Biały Orzeł”. Ofiarami byli lekarze, adwokaci, mechanicy, inżynierowie. Mieszkańcy wielu polskich miast. Pamiętam starszego wiekiem pułkownika WP, może z dwunastoletnim wnukiem, jak ginęli z okrzykiem na ustach: «Niech żyje Polska» – opowiadał Franciszek Musiał z Piwnicznej.
11 – letni Józef Rogala w momencie egzekucji, siedział w sieni swojego domu. Na odgłos strzału robił kreskę na drzwiach, a potem je policzył. Oddano 287 strzałów. Z tej liczby wynika, że oprawcy musieli jeszcze dobijać swoje ofiary. Następnie sprowadzono więźniów, aby zasypali groby. Niemcy zakazali przychodzić mieszkańcom w to miejsce. Mimo to, już kilka dni później, miejscowi przybyli na miejsce kaźni. Zobaczyli wielkie skrzepłe kałuże krwi. Widok był wstrząsający.
To nie był koniec historii. Trauma wróciła w momencie ekshumacji ciał po wojnie. Stało się to możliwe dopiero w 1956 r. wszak o historii ruchu niepodległościowego ciężko było mówić w czasach stalinowskich. 9 grudnia wykopano ciała i przewieziono na Stary Cmentarz w Nowym Sączu, gdzie powstało mauzoleum Ofiar II wojny światowej. Wykopano wówczas wiele przedmiotów należących do zamordowanych. 70 osób udało się zidentyfikować z imienia i nazwiska, zaś 23 spoczywają do dziś jako anonimowe.
O Trzetrzewinie było głośno także w czasie procesu szefa gestapo Hamanna (lata 60. XX w.), kiedy do małej podsądeckiej wsi zjechali prokuratorzy, aby dokonać wizji lokalnej. Dziś miejsce jest nieco zapomniane. Wymaga przypomnienia, bowiem krew przelana w tych lasach będzie na wieki przypominać o bohaterstwie i tragedii II wojny światowej.
Łukasz Połomski







