Strona główna Wczoraj i dziś

Policja w galicyjskim Nowym Sączu (część 2)

Reklama
Zdjęcie ilustracyjne. Funkcjonariusz Policji Państwowej podczas pełnienia służby w Warszawie. 1931 rok. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

W XIX w. życie w mieście nie należało do bezpiecznych. Wystarczy śledzić kroniki kryminalne, aby przekonać się, że niemal wszędzie na ludzi czyhało wiele niebezpieczeństw. O spokój i porządek miała dbać policja. Stróże prawa jednak różnie wywiązywali się ze swoich zadań. Często byli krytykowani przez sądecką prasę.

Przeczytaj pierwszą część

Przyzwoitość, jak również dzisiejsze prawo, mówią, że policjant nie powinien mieć zatargów z prawem i przynajmniej być uczciwy. Dlaczego w czasach galicyjskich bywało inaczej? Może z powodu niskich pensji? W 1907 r. policjant najniższego szczebla zdaniem redaktorów „Mieszczanina” zarabiał tylko 50 koron, w związku z czym nie pozostawało mu dużo na życie. W artykułach prasowych wyliczano, że miesięcznie musi on wydawać pieniądze na: mundurowe (2 K), 3-5 K na kary służbowe, 10 K na czynsz, 8 K na opał i oświetlenie. Przeliczając średnią liczbę osób w rodzinie, pozostaje około 80 halerzy dziennie na utrzymanie jednej osoby w rodzinie.

Reklama

Prasa pisała, że pół nagie dzieci przymierały w zimnych norach. Zapewne to przesada, choć niewykluczone, że i tak w skrajnych wypadkach bywało. Wielu sądeckich stróżów prawa w czasach zaborów oczywiście spełniało kryteria moralności, godząc się z takim losem, ale nie wszyscy… To zazwyczaj oni byli opisywani w gazetach i stawali się przedmiotem plotek na sądeckich ulicach.

Już w 1872 r. usunięto ze służby Feliksa Jaczmierskiego, rewizora policji. W latach 1867–1870 dopuścił się on wielu nadużyć, a swoim swobodnym trybem życia gorszył społeczeństwo. Nie wiemy, w jaki sposób dochodziło do owego zgorszenia, ale może lepiej nie wnikać. Odwiedzał najciemniejsze zaułki Nowego Sącza nie tylko, żeby pilnować porządku, ale również w innych celach. Wiemy, że był miłośnikiem domów publicznych, gdzie łamiąc wszelkie zasady zezwalał na tańce oraz muzykę. Zapewne bywał na Piekle, gdzie owe przybytki istniały. Rajcy byli oszołomieni tym skandalicznym zachowaniem. Próbowali społeczeństwu zrekompensować ten „deficyt moralności” Jaczmierskiego, stąd w grudniu 1872 r. uchwalono, że z pieniędzy złożonych za udzielenie pozwolenia na muzyki z tańcami w domach publicznych przeznacza się kwotę pięćdziesiąt reńskich dla ochronki sierot.

Czy czytelnicy myślą, że to szczyt przewinień? Nic podobnego! Zdarzało się, że sądeccy policjanci byli jeszcze bardziej zdeprawowani – kilka razy dokonali nawet gwałtów na kobietach. Jeden z nich miał pobić żołnierza na ulicy, a sprawa skończyła się przed sądem wojskowym, bo burmistrz nie poradził sobie z usunięciem z pracy oskarżonego.

Oprócz zatargów z prawem sądeccy stróże prawa słynęli jeszcze z jednego – z kombinatorstwa. Wielu stróżów prawa na przełomie XIX i XX w. nie budziło publicznego zaufania. „Mieszczanin” często donosił o jednym z policjantów, który nazwał się Legutko. Był ponoć bardzo grubiański i opryskliwie odpowiadał petentom. W 1895 r. razem z kolegami zbierał pieniądze od obywateli na czyszczenie ścieków. Pieniądze miały przepaść bez śladu. Kilka miesięcy później policjanci skonfiskowali cielęcinę urzędnikowi pocztowemu, bo niósł ją do rodziców bez wymaganej plomby – tak nakazywały przepisy sanitarne. Redaktorzy donosili, że po dwóch godzinach policjanci sami sprzedali ją.

W gazetach krytykowano także pracę stróżów nocnych, którzy nie przykładali się do swoich obowiązków, czego skutkiem były częste kradzieże. Mieszkańcy narzekali, że tam, gdzie stróże i policjanci by się przydali, tam ich zazwyczaj nie ma. Doskonałym przykładem było Załubińcze i Piekło. Na posterunku nie było nikogo, a zdarzało się, że stróże prawa przebywali w takich przybytkach, gdzie policjant przebywać nie powinien.

Przykładów zaniedbań jest mnóstwo. W 1906 r. pisano w „Mieszczaninie”: Ze składu mebli Nussbauma w rynku (naprzeciw ratusza) wykradzione zostały w nocy z. m. dwa rowery, zapakowane w jedną skrzynkę i złożoną w zamkniętym podwórzu obok okna mieszkalnego. Rowery były marki „Dirkop Diana” Nro. 58.618 i Nro. 58.619. Poszkodowany właściciel przeznaczył 40 koron za pomoc w odszukaniu tych rowerów. Jest to, więc dalszy dowód jakie bezpieczeństwo zapewnione jest mieszkańcom Nowego Sącza. W tym samym roku donoszono o synu starosty, który bezkarnie biega i zrywa kwiatki w ogrodzie miejskim, a policjant na to nie reaguje. Czy to prawda, czy wymysł dziennikarski – tego nie wiemy.

Tragicznie wyglądało w tamtym czasie również wyposażenie policjantów. Kompletnie nie byli przygotowani do służby, często nawet nie mieli się czym bronić. W 1871 r. radny Wiktor Filipek apelował o karabiny dla policji. Warunki pracy więc nie należały do najlepszych. Jeszcze gorzej mieli jednak przestępcy. Specjalne kazamaty dla zatrzymanych znajdowały się w podziemiach ratusza. Z powszechną krytyką spotkało się urządzenie pomieszczeń dla aresztowanych. Wszak dzisiejsze ustawy chronią zwierzęta – komentowano w prasie wygląd cel w 1897 r.

Policjanci nie cieszyli się szacunkiem. Kolejne lata stopniowo naprawiały ten wizerunek, ale okres PRL-u również doprowadził do niekorzystnego PR-u stróżów prawa. Dziś sytuacja zmienia się na lepsze. Oby jak najdłużej!

Łukasz Połomski
Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj