
Och, jaka przygoda spotkała mnie na sądeckiej pływalni kilka miesięcy temu. Otóż, będąc już w zaawansowanej ciąży, wraz z dwuletnią córką wybrałam się do wyżej wymienionego miejskiego przybytku.
Mój stan (ciąża) i fakt popychania w wózku swej córki sprawił, że liczba stopni, po których miałabym wciągnąć wózek na basen, jawiła mi się jak Mount Everest dla niedoświadczonego wspinacza. Alę dzięki postępowi i wymogom europejskim mogłam skorzystać – w przeciwieństwie do alpinistów – z windy dla niepełnosprawnych. W swej naiwności myślałam, że będzie to prostszy i szybszy sposób, bez narażania mojego nienarodzonego syna na posiadanie dożywotniego darmowego karnetu na basen, który niechybnie by otrzymał rodząc się na basenie gdybym wciągnęła 10 kilowy wózek wraz z dzieckiem które też waży około 10 kilograma po schodach pływalni. Z odwagą , determinacją i chęcią spędzenia miłego i aktywnego dnia dedykowanego tylko mojej córce, szarpnęłam za drzwi windy i tu zaczyna się właściwa przygoda.
Winda była zamknięta, obok znajdował się dzwonek który z mniejszą już determinacją nacisnęłam, po chwili wyszła urocza pani z obsługi basenu. Wytłumaczyła mi, że winda jest zamykana na klucz i żeby wjechała w górę ona (urocza pani z obsługi basenu ) musi zejść na dół, otworzyć mi windę kluczem, wpuścić mnie do niej, po czym zamknąć mnie „na klucz”, wejść po schodach do górnych drzwi , wezwać windę i otworzyć drzwi kluczem. Dość problematyczne, myślałam, ale w alternatywie miałam niezmiennie Mount Everest – dzielnie dałam się zamknąć. Pani z obsługi basenu również dzielnie pobiegła do górnych drzwi windy i nacisnęła guzik. Pomknęłam dwa metry w górę szczęśliwa że w końcu zanurzę się w wodzie, bo ile czasu może zająć dostanie się na basen ?!
Tak się jednak nie stało, ponieważ wymieniony klucz, który był ostatnią przeszkodą dzieląca mnie i moje dziecko od radosnego taplania się w wodzie, złamał się w zamku podczas otwierania. Urocza pani z obsługi z przerażeniem zaczęła szarpać drzwi zamkniętej widy, ja nie mogłam sobie pozwolić na taki luksus. Jako dzielna mama odwracałam uwagę mojego dziecka od zamieszania przy drzwiach. Przerażona Pani z obsługi z powagą poinformowała mnie, że będzie zmuszona wezwać straż pożarną. Na szczęście, dzięki obcęgom i sprzedawcy z basenowego kiosku, obyło się bez interwencji wyżej wymienionych służb, a ja i córka w końcu po jakiejś pół godzinie wkroczyłyśmy na basen. Urocza pani z obsługi gorąco nas przepraszała, a że ja z natury wyrozumiała jestem, uśmiechałam się tylko, licząc na darmowy wstęp w ramach przeprosin, którego oczywiście nie otrzymałam. Do całej przygody żywię bardzo ambiwalentne uczucia. Z jednej strony to nic miłego, tak utknąć w windzie z perspektywą rozcinania zamka przez strażaków, z drugiej jednak strony kto jest odpowiedzialny za zaistniałą sytuację?
Ja? Bo zamiast siedzieć na tyłku w domu będąc w ciąży ruszyłam się na basen?
Architekt basenu? Bo umieścił horrendalną ilość schodów prowadzących do pływalni?
Urocza Pani z obsługi? Bo w końcu to ona złamała klucz w zamku?
Unia Europejska? Bo to ona nakazała instytucjom publicznym posiadanie wind/podjazdów dla niepełnosprawnych?
A może jednak ja? Bo jak sama nazwa wskazuje, winda była dla NIEPEŁNOSPRAWNYCH, a ciąża zdecydowanie się pod nią nie załapuje. Sama nie wiem. Wiem natomiast, że sposób, w jaki rozwiązany jest problem dostępu do tej instytucji jest żenujący. Sam poziom skomplikowania dostępu do windy z koniecznością zamykania ludzi w jej wnętrzu i bieganiu obsługi po schodach w górę i w dół jest śmieszny. Basen miał szczęście, że trafiło na mnie, bo jakiekolwiek dziecko upośledzone umysłowo, zamknięte w windzie, z której nie może się wydostać, byłoby przerażone i mogłoby zrobić sobie krzywdę próbując się z niej wydostać.
Nie wiem, czy sytuacja z podjazdem/windą na basenie miejskim uległa zmianie przez ostatnich kilka miesięcy. Mam nadzieję, że tak, bo w ówczesnej formie jest nieefektywna, żenująca i niebezpieczna.