W latach 1960–1989 Stary Sącz był planem zaskakująco wielu produkcji filmowych. Miasteczko zachowało dawny układ urbanistyczny i rzadki dziś małomiasteczkowy klimat – uroczy rynek z parterową zabudową, sieć uliczek, kościoły, nadrzeczne łąki i panoramę z Beskidem Sądeckim w tle. Tę gotową scenografię doceniali filmowcy: powstawały tu ujęcia do Komediantów (1961, reż. Maria Kaniewska), Dziury w ziemi (1970, reż. Andrzej Kondratiuk), Opowieści (1972, reż. Marek Wortman), Wakacji z Madonną (1983, reż. Jerzy Kołodziejczyk), Spadku (1988, reż. Mirosław Gronowski) i Gwiazdy Piołun (1988, reż. Henryk Kluba).
Symboliczny koniec tej filmowej passy przyniósł rok 1990/1991 – Krzysztof Kieślowski z ekipą Sławomira Idziaka nakręcił tu kilka ujęć do Podwójnego życia Weroniki. Ale potem nastąpiła długa cisza.
Dlaczego po 1989 roku kamery omijały Stary Sącz? Powodów było kilka. Po pierwsze – ekonomia: w realiach transformacji taniej było kręcić w studiu niż organizować zdjęcia w terenie. Po drugie – zmiana tematów. Do kina weszły opowieści o „mieście w biegu”, kapitalizmie i nowej normalności. Małe miasteczka, choć dla wielu Polaków najbliższe doświadczeniu, przestały być atrakcyjne dla producentów i młodszej widowni. Tak Stary Sącz na długie lata zniknął z planów filmowych.
Aż wreszcie latem 2014 roku przyjechał Jerzy Stuhr. Nie z ekipą filmową, lecz telewizyjną – by nakręcić Rewizora dla Teatru Telewizji. Nie był to film fabularny, lecz teatralny spektakl z dużą liczbą zdjęć plenerowych. Miasteczko znów stało się żywą dekoracją.
Zajechały wozy techniczne, rozłożono kable, statyści poprawiali kapelusze, a między kamerami i mikrofonami przechadzał się on – Jerzy Stuhr. Profesor, reżyser, aktor. Człowiek instytucja. W miasteczku zawrzało. Ktoś widział Zamachowskiego w sklepie spożywczym, ktoś inny przysięgał, że Cyrwus jadł lody na rynku, a młodzi aktorzy z krakowskiej PWST ćwiczyli kwestie przy klasztornej ścianie.
Plan zdjęciowy rozrósł się między rynkiem, Miasteczkiem Galicyjskim i Barcicami, gdzie dom weselny „Las Vegas” przemienił się w rezydencję Horodniczego. Teatralna groteska miała swojskie tło – pod lasem, między kapliczkami i polonezem z czasów PRL-u, którym Stuhr kazał podróżować bohaterowi. Zdjęcia trwały tylko dziewięć dni, ale poruszyły całe miasteczko.
Mieszkańcy do dziś wspominają, jak zamknięto drogę do kościoła, bo przechodził filmowy orszak, jak ktoś zagrał strażnika, a ktoś inny – przechodnia, który w końcu został wycięty, ale i tak opowiada o tym wnukom. Przez chwilę wszyscy należeliśmy do świata Gogola.
Rewizor Mikołaja Gogola to klasyka rosyjskiej satyry, która obnaża absurdy carskiej biurokracji, a jednocześnie pokazuje ponadczasowe ludzkie przywary i układy oparte na strachu. Akcja toczy się w prowincjonalnym miasteczku w XIX wieku. Do władz dociera wieść o kontroli ze stolicy. W szpitalu panuje bałagan, w sądzie asesor hoduje gęsi, urzędnicy toną w łapówkach. Przerażeni notable biorą za rewizora młodego hulakę z Petersburga – Chlestakowa, który od tygodnia nie płaci rachunków w zajeździe. Ten wchodzi w rolę: przyjmuje łapówki, zdobywa względy córki Horodniczego, a gdy sytuacja wymyka się spod kontroli – ucieka. Dopiero wtedy wychodzi na jaw, że prawdziwy rewizor dopiero nadchodzi.
W sobotę 18 października 2014 roku w Starym Sączu panowała atmosfera święta. Przed kinem „Sokół” rozłożono czerwony dywan, sala pękała w szwach, a przed ekranem stanął Jerzy Stuhr – reżyser, aktor, ambasador miasteczka. Pokazy zorganizowano dwa: pierwszy dla zaproszonych gości, drugi dla mieszkańców, którzy chcieli zobaczyć, jak ich rynek i domy zagrały w gogolowskiej komedii. Reakcja była podobna – śmiech, aplauz i momenty zaskakującej ciszy. Bo choć Rewizor śmieje się z przywar, nikt nie lubi patrzeć w lustro zbyt długo.
Wręczając Jerzemu Stuhrowi bukiet czerwonych róż, burmistrz Starego Sącza żartował, że decyzję o współpracy podjął z entuzjazmem, zanim przypomniał sobie, że Rewizor nie przedstawia władz prowincjonalnych w najlepszym świetle. – Zanim to przemyślałem, było już za późno – mówił ze sceny. – Ale skoro profesor Stuhr chce kręcić właśnie tutaj, w takiej obsadzie, to trzeba się zgodzić, nawet jeśli przyjdzie nam znieść trochę wyrzeczeń.
– Dzielnie je znosiliśmy – dodał po chwili. – Spektakl nam to wynagrodził, bo miasto naprawdę świetnie „zagrało”.
Na ekranie obok Stuhra pojawili się Agata Kulesza, Zbigniew Zamachowski, Piotr Cyrwus, Roman Gancarczyk i Adam Serowaniec w roli Chlestakowa. Wśród statystów wyróżniał się Pan Mietek, który w jednej ze scen uciekał z zakładu fryzjerskiego, gdy Horodniczy w szale okładał pasem dwóch kupców. – Mało brakowało, a bym nie zagrał, bo wnętrze było zbyt ciasne – wspominał statysta. – Ale profesor się uparł. „Pan tak pięknie uciekał, musiałem to zostawić” – puszczał oko reżyser.
Premierze towarzyszyła atmosfera niecodziennego skupienia i wspólnoty. Ekipa wspominała potem gościnność mieszkańców, którzy udostępniali podwórka, domy, a nawet narzędzia. Ktoś przyniósł domowe ciasto, ktoś inny sok malinowy „na gardło”. – Przyjęliście nas serdecznie, pomogliście we wszystkim, nie narzekaliście, nawet gdy trzeba było na chwilę zamknąć drogę, która chodzicie do kościoła – mówił wzruszony Stuhr podczas premiery. – Takie rzeczy zostają w pamięci.
Reżyser nie przenosił Gogola wprost do XXI wieku, ale pozwolił, by duch tej historii przeniknął współczesność. Rewizor Stuhra był, jak sam mówił, „na styku dwóch epok”. W świecie carskiej Rosji pojawiały się znaki dzisiejszej codzienności: córka Horodniczego pisała SMS-y, a policjant przywoził depeszę na motocyklu. Zamiast carskich pałaców – budynek z Barcic z szyldem „Las Vegas”. Zamiast dalekiej Rosji – swojska Sądecczyzna.
Nestor środowiska artystycznego b. Dyrektor Galerii BWA w Nowym Sączu, który także statystował w filmie przypominał potem, że niewiele było w historii Starego Sącza wydarzeń, które tak połączyły mieszkańców. – Nie wszyscy mogli wejść na premierę, ale każdy czuł się jej częścią. To był moment, gdy sztuka wyszła na rynek i ludzie poczuli, że to także o nich.
To rzeczywiście był czas, gdy Stary Sącz na chwilę przestał być „prowincją”, a stał się sceną. Taką, na której – jak u Gogola – wszystko dzieje się naprawdę.
Po wieczornym pokazie organizatorzy zaprosili twórców na kolację do „Marysieńki”, w miejscu, gdzie kręcono pamiętne sceny. Przy stole padło wiele ciepłych słów. Profesor żartował, wspominał, mówił też o swoim zdrowiu – żona, Barbara, z uśmiechem pilnowała, by nie sięgał po to, czego nie powinien. Z pasją opowiadał o studentach i o pracy pedagogicznej, o tym, że teatr nigdy nie przestaje uczyć pokory. Przyznał też, że początkowo rozważał Rabkę i Mszanę Dolną, ale do Starego Sącza przekonała go producentka Maria Guzy. „I dobrze, że jej posłuchałem” – dodał.
Po 2014 roku Jerzy Stuhr wciąż był aktywny zawodowo – grał, reżyserował, pisał. Choć coraz częściej ograniczało go zdrowie, nie przestał tworzyć. W ostatnich miesiącach życia pracował nad książką Z biegiem dni, w której porządkował doświadczenia i refleksje z wieloletniej kariery.
W 2023 roku choroba nowotworowa wróciła. Stuhr, u którego w 2011 roku zdiagnozowano raka krtani, przeszedł kolejną operację. Mówił, że choroba zmieniła jego rytm życia, a każdy dzień był dla niego nową próbą.
Rok wcześniej, 17 października 2022 roku, w Krakowie doszło do wypadku, który zaważył na jego wizerunku. Prowadząc samochód marki Lexus, potrącił motocyklistę na alei Mickiewicza. Badanie wykazało 0,7 promila alkoholu. Nikt nie odniósł poważnych obrażeń, ale wiadomość błyskawicznie obiegła media. W sieci rozpętała się fala hejtu, która szybko przerodziła się w publiczny lincz. W komentarzach dominowały złośliwości i pogarda, przypominano dawne wypowiedzi artysty.
Sąd wymierzył mu grzywnę, zakaz prowadzenia pojazdów i obowiązek zapłaty świadczenia pieniężnego. Ale kara sądowa okazała się mniej dotkliwa niż społeczna nagonka, która trwała tygodniami. Granica między krytyką a pogardą całkowicie się zatarła. Zamiast refleksji – przyszło publiczne upokorzenie, niemal lincz.
Wiele miesięcy później do sprawy odniósł się syn, Maciej Stuhr. W jednym z wywiadów przyznał: „Byłem zły na ojca”, „wstydziłem się”, ale też „ulżyło mi, gdy stracił uprawnienia”. Mówił o trosce, o lęku, który towarzyszył rodzinie od dawna. Te słowa dodały całej sprawie ludzkiego wymiaru – prostego, szczerego, wolnego od medialnej piany. Za głośnym incydentem krył się człowiek, który popełnił błąd, przyjął konsekwencje i zapłacił za nie. Nie zasługiwał jednak, by stać się celem zbiorowej nienawiści.
Wiosną 2024 roku Jerzy Stuhr po raz ostatni stanął na scenie warszawskiego Teatru Polonia w spektaklu Geniusz w reżyserii Anny Wieczur, według tekstu Tadeusza Słobodzianka. Zagrał Konstantina Stanisławskiego – twórcę nowoczesnej metody aktorskiej, człowieka, który wierzył, że teatr ma moc kształtowania duszy. Obok niego wystąpił Jacek Braciak w roli Józefa Stalina. Ich rozmowa – tyrana i artysty – była opowieścią o cenie wolności, kompromisie i odwadze tworzenia pod presją władzy. Dla Stuhra rola Stanisławskiego była czymś więcej niż ostatnim występem. Była osobistym pożegnaniem z teatrem i z własnym życiem zawodowym. Grał człowieka, który całe życie uczył innych, jak grać prawdę – a teraz sam ją przeżywał, krok po kroku, w widocznym zmęczeniu, w walce o każdy oddech. Publiczność wstała. Wiedziała, że to nie tylko przedstawienie, lecz moment, gdy sztuka i biografia splatają się w jedno.
Przy okazji piątej Peryferiady, w sierpniu 2024 roku, planowaliśmy zaprosić profesora z powrotem do Starego Sącza. Chcieliśmy mu pokazać, że dziesięć lat po Rewizorze miasto o nim pamięta i że ma tu wciąż ludzi, którzy go cenią. Odczekaliśmy – daliśmy czas, by ucichły echa medialnej burzy. W 2023 roku, gdy rozważaliśmy pokaz Dużego zwierzęcia, wciąż wydawało się za wcześnie. Rok 2024 miał być spokojniejszy, a jubileusz dziesięciolecia idealnym pretekstem, by wrócić do Rewizora i do człowieka, który dał Staremu Sączowi coś więcej niż filmowy epizod.
Wiosną 2024 roku, po dziesięciu latach, spróbowaliśmy odświeżyć kontakt. Po kilku próbach udało się w końcu dodzwonić. Profesor ucieszył się naprawdę. Dziękował za pamięć, obiecał przyjazd, mówił pogodnie, z ciepłem, jakby Stary Sącz wciąż był mu bliski. Głos miał wolniejszy, bardziej uważny, ale brzmiał dobrze. Po kilku tygodniach, gdy wróciliśmy do rozmowy o szczegółach, odebrała jego żona, Barbara. Potwierdziła datę, ale z troską zaznaczyła, że wszystko zależy od zdrowia męża. Kilka dni później przyszła wiadomość, że profesor Jerzy Stuhr nie żyje.
W planie Peryferiady Rewizor wciąż widniał, a my nie bardzo wiedzieliśmy, jak taktownie „usunąć” z programu spotkanie z Jerzym Stuhrem. Do końca nie mieliśmy pewności, jak go uhonorować. W końcu zdecydowaliśmy się zaprosić Ninę Minor – jego wieloletnią asystentkę i aktorkę, która debiutowała właśnie u niego, tutaj, w Starym Sączu. Zaskoczona naszą propozycją, poprosiła o dzień na namysł, a potem bez wahania zgodziła się przyjechać. Powiedziała tylko, że to dla niej „spłata długu wdzięczności” – wobec człowieka, który nauczył ją pracy, precyzji i szacunku do słowa.
Jerzy Stuhr zrobił Staremu Sączu niezwykły zaszczyt. Swoim wyborem nadał temu miejscu coś, czego nie da się zmierzyć liczbą widzów ani dotacją – artystyczną nieśmiertelność. Dzięki niemu Stary Sącz pojawił się na mapie polskiego teatru i filmu. Rewizor był czymś więcej niż spektaklem telewizyjnym: to tutaj, wśród domów, które zna każdy mieszkaniec, wielka sztuka spotkała się z codziennością i zostawiła po sobie trwały ślad.
Przyjazd tak uznanego artysty nadał miastu rangę, jakiej nie dają żadne festyny. Po premierze długo mówiono, jak pięknie Stary Sącz „zagrał” u Jerzego Stuhra – i tym gadaniu było coś z cichej dumy.
Myślę czasem, że nie byłoby przesadą, gdyby jego imieniem nazwać jedną z ulic w Starym Sączu. Byłoby to na miejscu – spokojny gest pamięci, nie pomnik. Najlepiej, gdyby ktoś z Rady sam na to wpadł, bez deklaracji i rozgłosu. Nie sądzę jednak, by stało się to szybko. Sam nie zamierzam wychodzić z taką inicjatywą – wiem, jak łatwo dziś każdy pomysł staje się powodem do kontry.
Okazało by się zapewne że Jerzy Stuhr nie jest wystarczająco starosądecki. Pewnie więc przyjdzie na to poczekać. Ale może kiedyś ktoś uzna, że Jerzy Stuhr zasłużył, by mieć w Starym Sączu swoje miejsce – skromne, ale trwałe.
Wojciech Knapik
(materiał zewnętrzny)

![Akcja „Zima” rozpoczęta [AKTUALIZACJA OSTRZEŻENIA METEO] Aleje Wolności w Nowym Sączu, pierwsze opady śniegu listopad 2025](https://twojsacz.pl/wp-content/uploads/2025/11/aleje_wolnosci_21112025-100x75.jpg)


