
CZĘŚĆ CZTERDZIESTA
Dopiero niedawno dostrzegłem, że przyszła jesień. Kiedyś pisałem, że ona wkrada się na rynek od strony ulicy Pijarskiej. Weszła dostojnie, ale z rozczochranymi wiatrem włosami, ubrana w jesionkę. Jesień jest bowiem kobietą w dojrzałym wieku. Wiosna to młoda panna, której przyjacielem jest konik na biegunach i nasz sądecki Kasztan. Kto jest przyjacielem jesieni? Myślę, że Pan Prezydent i Ksiądz Proboszcz. Nie umiem tego uzasadnić, ale tak mi podpowiada intuicja.
Na mieście pustawo. Nie ma już kandydatów. A tak było wesoło i gwarno. Tęsknię za nimi. Pocieszam się, że wybory samorządowe będą na wiosnę. Znowu będzie ruch. Kandydaci wylegną na ulice, na sądecki rynek. Będą się wygrzewać w marcowym słońcu. Będą również rozdawać ulotki i cukierki.
Chodzę po ulicach miasta. Mijam nielicznych ludzi. Co dziwnego, kłaniają mi się niektórzy, głównie kobiety. Zastanawiam się nad tym. Ktoś kiedyś wspominał, że piszę kobieco, a nawet feministycznie. Przyznam, że to mi jakoś pochlebia. Czy istnieje takie rozróżnienie na gruncie języka? Czy pióro ma płeć?
Przyznam się szczerze, że chciałbym wypełniać rolę „czułego narratora”, jak określiła to Tokarczuk. Do tego potrzebne są niemal boskie atrybuty. Ale mnie się czasami zdaję, że fruwam, szybuje nad naszym miastem. Czuły narrator powinien spoglądać z boku na sprawy, najlepiej z góry. A gdy już wchodzi między ludzi, to koniecznie powinien przywdziać czapkę niewidkę.
Podszedł do mnie na Jagiellońskiej człowiek w wieku średnim. Przedstawił się jako sądecki biznesmen. Odniósł się bez ogródek do ostatniego tekstu. Bardzo mnie to ucieszyło, że biznesmeni czytają te moje dłużyzny. Pochwalił mnie protekcjonalnie. Ale zaczął polemikę. Oświadczył, że nie ma czegoś takiego jak „demokracja liberalna”. Zgłosił przewrotny wniosek, że skoro istnieje demokracja liberalna, to istnieje demokracja konserwatywna. Zaimponowała mi jego błyskotliwość. Teraz mam niezbity dowód na to, dlaczego w naszym regionie jest tylu milionerów. Mamy zdolnych biznesmenów. Taki mamy klimat w Sączu, sprzyjający chowu biznesmenów. Oni tutaj na kamieniu się rodzą. Potem rozkwitają intelektualnie w widłach: Dunajca, Popradu, Kamienicy.
Wyjaśniłem grzecznie błyskotliwemu biznesmenowi, że chodzi tutaj o wolę jednostek, a jak wola, to jest to oparte o wolność. Czyli, jednostka w oparciu o swoją indywidualną wolność współtworzy i przystępuje do umowy społecznej. Jest zatem wolność. Po łacinie libertas, po francusku liberte. Tak ukuto słowo liberalizm. Umowa społeczna oparta jest o nieprzymuszoną wolę jednostek, to tworzy podstawę liberalizmu. To podstawa demokratycznego państwa.
No i dlatego nazwano demokrację liberalną. Owszem, nie trzeba dodawać „liberalna”, bo to samo przez się oznacza. Ale nie istnieje taki konstrukt jak demokracja konserwatywna. Nie ma również demokracji ludowej. Nie ma także demokracji nieliberalnej. Nie ma demokracji katolickiej. Nie ma demokracji faszystowskiej. Biznesmen to zrozumiał. Poklepał mnie po plecach i wręczył mi hojnie 200 złotych w jednym banknocie.
Poruszony tą rozmową, udałem się do biblioteki publicznej. Miałem przy sobie Lewiatana Hobbesa. Z daleka już widziałem na bibliotecznym parapecie książkę. No i co się okazało? Zaskoczenia nie było. Dwa traktaty o rządzie. John Locke. Czyli, kontynuujemy naszą sądecką edukację z zakresu filozofii politycznej, podstaw państwa demokratycznego. Biblioteka publiczna prowadziła onegdaj mocną edukację filozofii analitycznej, a teraz jedziemy z filozofią polityczną. Zwłaszcza teraz powinniśmy zrozumieć sens demokracji i praw wolności.
Mądrzy ludzie pracują w naszej sądeckiej bibliotece. A może Pan Prezydent im to jakoś podpowiada? Czasami pożycza mi także książki i płyty ze swojego księgozbioru. Ale i Ksiądz Proboszcz uczestniczy w tym głosem doradczym. Wszystko to układa się w jedną całość. Czytać Locke będę oczywiście pod kasztanem, blisko Ratusza. Tam unosi się stężony duch sądeckiej demokracji. To tutaj słuchać jeszcze echo ważnych słów wypowiadanych na sesjach przez naszych dzielnych i zatroskanych radnych.
John Locke to Anglik, trochę młodszy od Hobbesa. On postawił kolejny krok na drodze do określania nowożytnej demokracji opartej o umowę społeczną. Użył aparatu pojęciowego Hobbesa, ale zastosował język świecki, w odróżnieniu od religijnego Hobbesa. Jego koncepcja była jednak zupełnie odwrotna do rozwiązań Hobbesa. Locke zaczął podobnie, od pierwotnego stanu natury i życia jednostkowego człowieka. Stan natury to pozytywny stan, w którym człowiek jest wolny. Ludzie żyją w zgodzie, u Hobbesa chcieli się pozabijać. Człowiek Locke żyje, nie w strachu, a spokojnie i harmonijnie z innymi.
Stan natury ma jednak pewne defekty. Na przykład nie wiadomo, jak ze sobą handlować. Potrzebne są regulacje, prawa. Potrzebny jest autorytet państwa konserwujący te prawa. Umowa społeczna może ulepszyć funkcjonowanie istniejącej społeczności w pierwotnym stanie natury. Jednostki społeczności, nie ze strachu, ale dla własnej wygody zawierają umowę społeczną. Jej celem jest obrona: życia, wolności i własności. Nie dają jednak nikomu władzy nieograniczonej. Dokonują aportów części własności. Aby to uczynić muszą posiadać własność, najlepiej terytorium, które trzeba poszerzać.
Locke definiuje dualne pochodzenie własności. Ona jest z pierwotnego zawłaszczenia ziemi i z pracy na ziemi. Umowa społeczna, wedle Locke, ma charakter – spółki. Uczestniczą jednak wyłącznie posiadacze, a nie biedni. Państwo zabezpiecza tę własność. To na pewno spodobałoby się biznesmenowi, z którym rozmawiałem wcześniej. On do własności najpewniej doszedł dzięki pracy. Własność ma kluczowe znaczenie dla rozwoju biznesu.
Ale jak to idzie w samorządzie w naszej gminie? Tutaj także pomnażana jest własność, ale ta publiczna. W ramach „ofensywy inwestycyjnej”, niestrudzenie prowadzonej przez Pana Prezydenta, rosną nam ronda, baseny, stadiony. Otaczają nas kwitnące krajobrazy. Poszerzana jest ciągle własność publiczna i dobro wspólne. Niechybnie Pan Prezydent inspiruje się Johnem Locke, czyta sobie wieczorami Dwa traktaty o rządzie, smakuje przy lekturze czerwone porto, słucha muzyki Witolda Lutosławskiego.
Ale nie jest tak różowo, bo pojawili się krytycy, „przeszkadzacze”, którzy wkładają kij w szprychy. Pan Prezydent ma troskę. Musi odpowiedzieć krytykantom siejącym ferment. Ale i John Locke dostrzegał wrogie siły dla umowy społecznej.
Wrogiem dla Locke jest monarchia absolutna. Dla Hobbesa zła była rewolucja. Locke jest za podziałem władzy. Dzieli ją podobnie, ale jednak inaczej, niż obecnie znany trójpodział władzy. Konieczna jest owszem ustawodawcza i wykonawcza. Trzecia władza jednak zaskakuje, Locke nazywa ją federatywną, prowadzącą politykę zagraniczną. Sądy należą do władcy. Pamiętamy, co potem pisał Monteskiusz.
Kluczową dla Locke jest rola parlamentu. On głównie stanowi o podatkach, dopiero potem tworzy ustawy. Parlament ma też prawo do oporu wobec władcy, gdy król chce rozwiązać parlament jako instytucję, albo ignoruje ustawy parlamentu. Trzeci przypadek oporu wobec władcy może nastąpić, gdy król dokonuje zdrady na rzecz innego kraju, szczególnie jak władca przejdzie na katolicyzm. Locke nie poważał katolicyzmu i papistów. Nawet głosił tolerancję tylko dla protestantów, ale z wyłączeniem ateistów i katolików.
No i teraz jest już jasne, co powie nasz Ksiądz Proboszcz na temat Johna Locke. Jak on mógł zestawić, zrównać ateistów i katolików? Nie chce podpaść, ale podobno szerzy się ateizm wśród księży katolickich. Na szczęście nie w Polsce. Ksiądz Proboszcz niezachwianie stoi na gruncie wiary w wersji katolickiej doktryny. No cóż, w kurii prędzej jednak zaakceptują Hobbesa niż Locke. A mnie się wydaje, że John Locke jest zdecydowanie bardziej optymistyczny.
John Locke uczynił także bezpośredni krok w kierunku monarchii parlamentarnej. Można to sprowadzić do czterech kluczowych podstaw. Pierwsza, to umowa społeczna powinna przyjąć formę konstytucji. Druga, to deklaracja rządów prawa, a nie siły. Trzecia to zasada, że władza należy do całej wspólnoty, a dla rządu są wybrane prerogatywy. I wreszcie czwarta podstawa, to: wolność wypowiedzi, zrzeszania się i prowadzenia działalności gospodarczej. To już całkiem przypomina współczesność. John Locke proklamował tą koncepcję w 1688 roku.
Anglia może być dumna z Johna Locke, ale jak to w życiu bywa, nie ma postaci idealnej. John Locke parał się pośrednictwem w handlu niewolnikami. Na pocieszenie należy wspomnieć, że Locke miał takich kontynuatorów, jak: David Hume, John Smith,John Stuart Mill.
My w Nowym Sączu jesteśmy natomiast dumni z … Pana Prezydenta, Księdza Proboszcza, jeszcze kilku radnych miejskich – protagonistów wolności i praw obywatelskich.
Czy my możemy coś adaptować z Johna Locke do naszej Sądeckiej Republiki Prawdy i Miłosierdzia? Po pierwsze, napiszemy swoją konstytucję opartą o zasady prawdy i miłosierdzia. To będzie miało postać umowy społecznej. Będzie to multilateralna umowa, każdego z każdym. Trzymać się będziemy niezachowanie prawa. Władza należeć będzie do Obywateli Miasta. Ratusz uzbrojony będzie wyłącznie w wybrane prerogatywy. Nie utworzymy własnej armii. Będziemy silni duchem. Na ręce sądeckiej władzy patrzeć będzie rada. Pan Prezydent będzie wyłączony z wszelkiej kontroli, ponieważ jest poza podejrzeniami. On, co miesiąc, będzie się spowiadać u Księdza Proboszcza, który udzielać mu będzie rozgrzeszenia. To wystarczy.
Wolność wypowiedzi gwarantować będzie Kurier Nowosądecki, ale w odrobinkę zmienionej formule. Otóż, każdy obywatel będzie mógł napisać coś do Kuriera. Wszystko będzie drukowane bez cenzury. Wszystkie media sądeckie zjednoczą się także w Kurierze. One wszystkie przyjmą nazwę Kuriera Nowosądeckiego. Nie będzie przymusu, stanie się to poprzez aklamacyjne przyjęcie nazwy Kuriera. Mnie także zaczną drukować na ostatniej stronie.
Jestem tym wszystkim podekscytowany. Idę na Kilińskiego. Odpocznę sobie podziwiając ekstatyczną bryłę naszego stadionu. To niesamowite partycypować w empirycznej rzeczywistości jesiennego popołudnia przy rzece Kamienica. A może bulwarem będzie przechadzał się sam Pan Prezydent?
PS
Czytajmy mądre książki.