
CZĘŚĆ TRZYNASTA
Po ostatnim odcinku otrzymałem nie tak wiele, ale kilka – wyrazów poparcia. Jednak ktoś to jeszcze czyta. Może nawet z 10 osób w mieście. Czyta to na pewno pewien dość zagadkowy człowiek. Ale po kolei… W południe lubię sobie posiedzieć przy klombie na przecięciu Jagiellońskiej i Wałowej. Podszedł do mnie ów elegancki jegomość i zwrócił się do mnie bez większych ceregieli, że jest czytelnikiem mojej pisaniny. Pomyślałem, że chyba mu się podoba, ale nie wyrazy uznania były w jego mowie ważne. Wyjaśniał mi przyczyny ostracyzmu, jakie mnie spotykają za pisanie wolnomyślicielskich tekstów.
Podobno takie postawy są niezwyczajne w naszym mieście, takie właśnie wolnomyślicielskie dywagacje, zaprawione filozofią. To chyba był człowiek kultury, a prawdopodobnie jakiś artysta. Kto chadza w środku dnia w czerwono jaskrawych portkach? Gość wyraźnie pozował w takim niesfornym jakby przebraniu. Wstyd mi trochę było, bo ja ubrany jestem mało elegancko, oględnie to ujmując. Gdzie tam mój waciak do jego czerwonych portek?
Długo myślałem o tej rozmowie z owym artystą w czerwonych portkach. Zrozumiałem dopiero po kilku godzinach szerszy kontekst jego wypowiedzi. Kalkulowałem. Co jest przeciwstawne wolnomyślicielstwu? Przyszło mi do głowy, że jest to dogmatyczny schematyzm. Jego pochodzenie jest najczęściej tradycjonalistyczne, sakralizowane klerykalnym kontekstem. Do tego dochodzi folwarczna tradycja, pełna skostniałego hierarchizmu. Mikołaj Rej onegdaj o tym pisał i chyba najbarwniej opisał „plebana”. Ja także piszę o Księdzu Proboszczu, ale w tonie pełnym … uznania. Może czasami przesadzam, ale to tylko dlatego, że zdarza mi się popadać w egzaltację.
Zajmowałem się w tekstach także relacją plebana z „wójtem”, którego Rej osadził w roli chłopskiego przedstawiciela. Pan Prezydent to nie ludowy symbol. Prędzej mu do „pana”, reprezentującego szlachecki stan. Polskie szlachectwo to również folwarczny model zarządzania, organizacji. I tutaj się nie zgadza, bo pracownicy Ratusza, z którymi mam styczność, opowiadają o demokratycznym stylu zarządzania Pana Prezydenta. Podobno Jemu, bliżej jest do leseferyzmu niż autokratyzmu w procesie podejmowania decyzji. Chyba, że urzędnicy nie mówią mi prawdy, obawiając się mojej wylewności, że zaraz to znajdzie się w tekście. Takim ludziom nie mówi się wszystkiego. A może nawet jestem sterowany, nie zdając sobie z tego sprawy? Tak, mam skłonności do naiwnego myślenia i łatwowierności.
Poszedłem z wolna w kierunku biblioteki publicznej. Przystanąłem przy naszym kasztanie i bardzo się wzruszyłem. Pąki i liście sypią się po konarach z zuchwałą odwagą. To znak, że zbliżają się matury. Kiedy to ja zdawałem maturę? Ogarnął mnie sentyment i wspomnienia…
Na parapecie prezydenckim i proboszczowym nic nie leżało. Tym razem biblioteka wystawiła dla mnie czytelniczą propozycję. Trudno wprost uwierzyć! Otwieram i czytam tytuł: Rozprawa o metodzie. Rene Descartes. To pomnikowe, galaktyczne dzieło. Tekst po francusku. Czytam dość sprawnie w tym języku. Nauczyłem się francuskiego w porywie serca, co związane było z moją nieszczęśliwą i nieodwzajemnioną niestety miłością do Catherine Deneuve. Stare dzieje…
Teraz zacząłem wszystko powoli łączyć. Ten gość w czerwonych portkach, to nie artysta, a prawdopodobnie pracownik biblioteki publicznej. Będę go nazywał odtąd w skrócie „Czerwone portki”, tak nieco z indiańska. Karola Maya czytaliśmy przecież chętniej niż Kartezjusza. Czerwone portki to człowiek niezmiernie wpływowy. On mówił o wolnomyślicielstwie w naszym mieście, po czym – on, ktoś – wystawia mi Rozprawę Kartezjusza? Ta koincydencja jest niemożliwa. Znaczy, jest możliwa, przy założeniu, że to właśnie Czerwone portki zaproponował mi tę lekturę. To wszystko staje się dziwne. Fikcja przenika się z rzeczywistością. Ja przecież jestem całkiem trzeźwy. Staram się nie pić wina przed 13. Do biblioteki udałem się tuż po hejnale.
Trzeba to wszystko rozkodować. Kartezjusz Rozprawę napisał w 1637 roku. To ona właśnie rozpoczęła Oświecenie, nowożytne czasy. Dała także początek wolnomyślicielstwu. To w Rozprawie Kartezjusz postawił na Rozum, co przeciwstawiło się paradygmatowi Zbawienia lansowanemu przez Kościół. To nie jest taka prosta opozycja, że: to albo to. Przecież św. Tomasz próbował połączyć te sprawy, ale ostatecznie dawał prymat jednak zbawieniu, rozum musi służyć wierze. Kartezjusz ośmielił się postawić sprawę inaczej. To sprawiło zasadniczą różnicę i zmianę. Nie można pisać o powstaniu i rozwoju Nauki nie pisząc o Oświeceniu. To całkiem niesamowity i niepowtarzalny czas w historii ludzkości. To wtedy zrodziły się podstawy myślowe dla powstania nauki, jaka jest znana obecnie.
Oświecenie trwało w Europie jakieś 150 lat. To całkiem spory czas, aby przeorać ludzkie myślenie. W Polsce jednak Oświecenie było krótkie i płytkie. A chodziło o główne polskie ośrodki miejskie. Jak to było w Nowym Sączu z Oświeceniem, jak w naszym wiejskim regionie? Czy w ogóle było tutaj jakieś Oświecenie? Jeżeli już, to na pewno naskórkowe. Tutaj obowiązywała scholastyka. Niechybnie to właśnie miał na myśli Czerwone portki i to on wskazał mi Kartezjusza. Czy ja teraz o tym piszę? Ale czy to ja na pewno piszę samodzielnie? Można mną sterować jak widać.
A gdybym tak chciał przeprowadzić swoisty sondaż i pytać ludzi chodzących po Jagiellońskiej, co jest ważniejsze: rozum czy wiara? Za takie już pytanie można dostać po gębie. Powstała encyklika Fides et ratio. Wiadomo, kto ją napisał. To próba połączenia wiary i rozumu. Pada tam zgrabne porównanie do „dwóch skrzydeł”, które unoszą człowieka do Prawdy. To ładne jest, ale pisał już o tym Tomasz i nic nowego nie padło w tej encyklice. Wiadomo także, co jest prymarne i nie ma co ukrywać tez za zgrabne metafory. Tezy religijne mają pierwszeństwo, bo je stworzył Bóg. To oczywiste, że prędzej myli się filozofia naturalna (nauka) niż wiara. Rolą filozofii (nauki) jest odpieranie ataków na wiarę. Tak sprawę rozstrzygnął Tomasz w 1277 i potępił „podwójną prawdę”. W Fides… to brzmi podobnie.
Pisanie wolnomyślicielskie nie może być popularne i tolerowane tak otwarcie. Zaraz przyklejona zostanie łatka liberalizmu i potem ciężkie oskarżenie o lewactwo. Pewnie i Oświecenie także jest poniewierane skazą lewactwa. Wolter byłby także uznany za lewackiego wywrotowca w naszym mieście. A co dopiero taka łajza jak ja…
Wolter powiedział słynne słowa: Człowiek wolny idzie do nieba taką drogą, jaka mu się podoba. Mocne. Czyli: „wolnemu człowiekowi” nie jest potrzebne wskazanie Księdza Proboszcza? To musi brzmieć u nas obrazoburczo. Inaczej nasze ojce nas uczyły, inna jest tradycja, a ona jest niepodważalna. Kler jest bliżej Boga niż zwykli ludzie. Ja natomiast mieszam ludziom w głowach. Czerwone portki to właśnie sugerował. Teraz to dopiero rozumiem.
Czytam łakomie Rozprawę. Tylko nad Dunajcem jest właściwa perspektywa i geomorfologiczny rozmach i to tam, gdzie Kamienica wpada do Dunajca. Jest w Rozprawie 6 rozdziałów. Pierwsza część to taka autobiografia i dywagacje odnośnie nauki. Część druga jest wstrząsająca. Są 4 prawidła myślenia. Trzeba wątpić. Dzielić włos na czworo. Porządek idzie od prostego do złożonego. Niczego w rozumowaniu nie wolno opuszczać. Tak wyłożona jest metoda poznawcza, którą postuluje Kartezjusz. Jej podstawą jest Matematyka. To dzięki niej powinny rozwijać się nauki ścisłe. Matematyka to „język przyrody”.
W trzeciej części Kartezjusz proponuje zasady moralne. Czwarta część to wyłożenie postawy: cogito ergo sum. Nakaz wątpienia we wszystko. Postawa sceptyczna jest zasadnicza. Jest już blisko w wątpienie w istnienie samego dobrego Boga. Kartezjusz asekuracyjnie dowodzi, że Bóg istnieje, ale jest to dość niekonsekwentne, skoro wątpienie jest kluczowe. Tak zdefiniowany sceptycyzm musiał mocno zabrzmieć w XVII wieku, skoro i obecnie elektryzuje. Piąta cześć jest dzisiaj trochę śmieszna, ponieważ tam Kartezjusz pisze o medycynie. Czy nie znając teorii ewolucji i genetyki można cokolwiek ważnego powiedzieć o organizmie ludzkim i medycynie? W ostatniej części Kartezjusz planuje dalszy rozwój nauk. Czy mógł wtedy przypuszczać, że odkryta zostanie teoria grawitacji i mechanika kwantowa?
Najsłynniejsze jest kartezjańskie: myślę więc jestem. Akt myślenia świadczy o istnieniu człowieka. To jest genialne w swej prostocie i oczywistości. Czy to nie jest właśnie podstawa wolnomyślicielstwa? Jedynym co jest pewne, punktem wyjścia, jest fakt myślenia i Samoświadomości. To zaś ma podstawy wyłącznie w Rozumie. Trzeba dla porządku dodać, że wiara w Boga jest także aktem myślenia.
Takie twierdzenia Kartezjusza nie mogły się podobać kościelnym hierarchom, którzy przekazywali światu niepodważalne tezy od lat, od soboru w Nicei w 325. Kościół sformułował i ogłosił dowody na istnienie Boga. Kartezjusz próbował wkomponować Boga do swoich twierdzeń poprzez koncepcje „idei wrodzonych” człowiekowi. Taką ideą może być wrodzona idea Boga. Ta metafizyka uchroniła Kartezjusza przed potępieniem Kościoła. Trzeba pamiętać, co w 1616 wydarzyło się Galileuszowi, a wcześniej, w 1600, spalono Giordano Bruno. Dzisiaj Kościół nie ma takiej mocy, aby podpalać stosy, ale werbalnie bywa wojowniczy. Arcybiskup z Krakowa formułuje tezy bez cienia wątpliwości, zwłaszcza gdy mówi o prawdzie i moralności. To dobrze, że nie opowiada o fizycznej budowie świata i ewolucji.
Może to jednak bezczelne i zarazem naiwne, aby w naszym mieście wracać do nieprzerobionego Oświecenia? Czy ja nadaję się do roli Woltera? To nie ten rozmiar kapelusza. Nawet nie liczę na to, że będą publikować moje teksty w Nowosądeckim Kurierze. To już bardziej do roli społecznego edukatora nadaje się wpływowy Czerwone portki. Język sztuki wszak doskonale ekstrapoluje wolnego ducha. Nowy Sącz może stać się miastem wolnych i kreatywnych ludzi.
Jest sprawa, która nas powinna pocieszyć. Nasz stadion piłkarski rośnie!
PS
Czytajmy mądre książki.