
CZĘŚĆ DZIEWIĘĆDZIESIĄTA PIĄTA
Mamy mądrych ludzi w Nowym Sączu! O tym przekonałem się ostatnio i to kolejny raz. Siedziałem sobie na tej dużej ławce, przy skrzyżowaniu Wałowej i Jagiellońskiej. To także symboliczne skrzyżowanie dla sądeckiej myśli progresywnej i tradycjonalistycznej. Tutaj urządza się również samoistnie uliczny klub dyskusyjny. Dlatego tam siadam i czekam? Czuje się trochę jak wędkarz, który zarzucił wędzisko z przynętą… A ja, jak święty Piotr, ludzi łowię, nie ryby.
Podchodzi do mnie tym razem kobieta w wieku … w którym to jeszcze czas nie wygasił słodkiej ponętności. Już w pierwszych słowach można było się zorientować, że to sądecka intelektualistka. Bez ogródek przeszła do rzeczy i zapytała, czy możemy porozmawiać o współczesnych trendach – semiotyki kultury?
Czego? Prawie krzyknąłem. A ona niezrażona pyta dalej: czy znane mi są prace Ewy Rewers? Siedziałem, a już chyba nawet stałem jak wryty. Ona dalej wyjaśniała, że ta cała Rewers badała „semiotykę przestrzeni miejskiej”. Analizowała przestrzeń miejską jako system znaków w kontekście globalnych i lokalnych przemian. Niezłe jaja, pomyślałem.
A Pani Intelektualistka niczym nie zrażona sugerowała, że skoro tak kręcę się po Nowym Sączu, opisuję turbulentną przestrzeń społeczną miasta, to muszę znać tę Rewers. Kolejny już raz sądeccy intelektualiści udowadniają mi na „dzień dobry”, że jestem nieuk i ignorant. Ja ni w ząb nie wiedziałem o co chodzi.
No jakże można nic nie wiedzieć o współczesnych trendach semiotyki kultury?! Miałem pewien żal do biblioteki publicznej, że nie podrzucili mi nic do czytania z tego zakresu. I ja teraz muszę świecić oczami. Na szczęście już nie było do mnie pytań, a w to miejsce był frapujący wykład.
Już na samym jego początku zebrała się pewna grupka przechodniów. Emerytowany kolejarz, dwóch studentów, 3 licealistki, nauczycielka wf-u w stanie spoczynku i jeden sympatyczny kloszard. Byłem pewny, że gdyby wówczas spacerował Jagiellońską Pan Prezydent albo Ksiądz Proboszcz, to niechybnie przyłączyliby się do tego „tłumku”.
Podobno Sądeczanie szukają opowieści o przeszłości. Ale takiej, dzięki której będą mogli budować lepiej swoją przyszłość. Ale podstawia im się także świecidełka i falsyfikaty. A sądeccy intelektualiści powinni zająć się rozdzielaniem ziarna od plew. Trzeba także uciszyć lokalnych polityków, bo oni robią zamieszanie i tłoczą stęchły dym marketingu politycznego. Wtedy rozległy się nawet oklaski, nie żeby znowu frenetyczne, ale takie normalne.
Trzeba nam w naszym mieście lepiej pojąć znaczenie kultury. Są podobno dwie szkoły podejścia. Jedna „od góry”, a druga „od dołu”. To „górne” podejście jest do bani. To takie przekonanie, że kultura jest na górze potrzeb człowieka (pamiętamy ten trójkąt). Jak już wszystko zabezpieczymy, jedzenie i mieszkanie, to można zająć się kulturą. To bzdura jest!
No i teraz Pani Intelektualistka wyszła na ławkę, wcześniej rozłożywszy na niej gazetę. Ciągnęła mniej więcej tak: badania dowodzą, że kultura jest u podstaw piramidy potrzeb. Gdy budujemy kulturę, w tym pamięć, tworzymy wzorce zachowań, odpowiedzialności. Tak powstaje wspólnota. To także uczy myślenia perspektywicznego i wyobraźni.
To są także podstawy dla rozwoju biznesu. To może zmienić politykę na lepsze. Kultura ma wpływ na większość procesów społecznych w naszym mieście, kraju, Europie i świecie. Kultura to inwestycja! Nie chodzi o ideę, ale także o wartości ekonomiczne – bogactwo narodów. Tak to mówiła Pani Intelektualistka, a słuchający mieli łzy w oczach.
Jaka szkoda, że tego nie słyszał Pan Prezydent. Ale on może o tym wszystkim wiedzieć. Tylko dlaczego zwolnili tego dyrektora od kultury? Czy teraz w mieście będzie jakiś zwrot i odejście od „misek”? A może nastąpi zjednoczenie wysiłków ze Starym Sączem na froncie kultury. Tam postawili na kulturę pełną gębą.
Podobno nasza wyobraźnia historyczna jest w procesie edukacji. Większość spraw odnosi się do XIX i XX wieku. Polska, jej kod był oparty o różnorodność. To po 1945 Polska stała się jednorodna: etnicznie, językowo, religijnie. A wcześniej nigdy tak nie było. Już za Piastów mieszkały tutaj różne ludy. I pomyślałem sobie o nazwie „rzeczpospolita”. W Polsce można było mieszkać nawet Tatarom, a oni dobrej sławy nie mieli.
Padło pytanie do Pani Intelektualistki, zadał je ten emerytowany kolejarz. Pytał o dualizm rzeczpospolitej szlacheckiej i sytuacji chłopów w XVII wieku. Która opowieść jest wiodąca? Zaimponował mi ten kolejarz. Pani Intelektualistka bez wahania powiedziała, że obydwie opowieści są prawdziwe. To taki frapujący paradoks.
No bo z jednej strony były wolne elekcje, jakże progresywne na tamte czasy. Z drugiej strony jest wykluczenie chłopskiej większości, to jakieś 90% ówczesnej Polski. A u nas sądzi się, że Sądeczanie, Polacy to potomkowie Kmicica… Na pewno bliżej nam do Boryny, a nawet do Kuby. No i wprowadzenie trójpolówki i pojawienie się ziemniaka w Polsce miały kolosalne znaczenie dla polskiego ludu. Tak, większe niż powstań i odsieczy wiedeńskiej.
Jeszcze o coś pytały licealistki. Tak, chyba o coś o klimat. A emerytowana nauczycielka zapytała, do jakiej narodowości przyznawali się chłopi w XVIII wieku? Padła odpowiedź, że jeszcze w drugiej połowie XIX wieku uważali się za „chłopów”, albo „tutejszych”. Podobno na ziemi grybowskiej, gdzieś pod Kąclową ktoś nawet robił takie badania i mieszkali tam sami „tutejsi”, a Polacy to mieszkali … w Krakowie.
Na koniec były oklaski. Ja uścisnąłem dłoń sadeckiej Pani Intelektualistce. Spieszyłem się do biblioteki. Już wiedziałem co tam znajdę… Habilitację tej Ewy Rewers? Całkiem możliwe. Pomyliłem się. Na parapecie leżała książka pewnego Rosjanina. Kultura i eksplozja Jurij Łotman wydana w 1992 roku.
Czy Maciek mógł czytać tę pozycję? Tak. Tego jestem nawet pewien. On czytywał bowiem innego semiotyka – Levi-Straussa. Myśmy także czytali Myśl nieoswojoną. Ale to było o strukturalizmie. Ten maił jednak wiele wspólnego z późniejszym nurtem semiotyki kultury. Maćka interesowały bardziej zagadnienia struktur relacyjnych, dychotomia natura-kultura. Tym kiedyś żyła cała Francja i Maciek żył tym – jako jedyny w naszym liceum.
A Siostra Izydora na katechezie pozwalała Maćkowi na przedstawienie zagadnień relacyjnych Straussa, ale jak wchodził w kwestie natura-kultura bez odnoszenia się do Boga, to przerywała i zaczęliśmy odmawiać pacierz. Ale taki był kiedyś polski kościół posoborowy, jeszcze otwarty na nową myśl. Dzisiaj jest zaklajstrowany ludowością, procesjami i pielgrzymkami. A gdyby nie nasz Ksiądz Proboszcz, to ciągle w Sączu słuchalibyśmy klerykalnych klechd.
Postanowiłem przeczytać Łotmana przy budynku MOK. W końcu idzie tutaj o kulturę. Siadłem sobie wprost na schodach. Jestem pewien, że służby porządkowe MOK mnie nie usuną, widząc, że czytam Kultura i eksplozja Łotmana. Zacząłem od słowa wstępnego. No i co? Okazuje się, że ten Łotman to ojciec – semiotyki kultury. Czyli biblioteka ma rozeznanie w tym temacie. Mam zacząć od początku, a na Ewę Rewers przyjdzie jeszcze czas.
Łotman pisze, że kultura to system dynamiczny, gdzie porządek walczy z chaosem. Porządek to: struktury, normy i tradycje, które zapewniają stabilność kulturową. Chaos: czynniki, które wprowadzają nowe idee, zmiany i konflikty, prowadząc do przełomów w kulturze. No i podoba się nam bardziej ten „ordnung”? To nie jest 0-1.
Kultura nie jest jednorodna ani statyczna – zmienia się zarówno ewolucyjnie, jak i gwałtownie. Każda zmiana wpływa na całość systemu, przekształcając jego strukturę i znaczenia. A teraz jak następuje zmiana? W dużych miastach w Polsce bardziej rewolucyjnie, na polskiej prowincji idzie to raczej ewolucyjnie. A jak w Nowym Sączu? Idzie swoim tempem. Na Falkowej jednak inaczej niż na Wólkach.
Na pewno te zmiany kulturowe są pożywką dla polityki, marketingu politycznego. Można na tym budować emocje, a one są kluczem każdej kampanii. Łatwo tworzyć „okopy świętej trójcy” i oficerów wszelkiego postępu. W ostatniej kampanii wyborczej nie było jednak takiej polaryzacji. Tutaj ta walka rozgrywała się na innych polach, a chodzi zawsze o partykularyzm znaczony wpływami i stanowiskami, jedni chcą zastąpić drugich.
Łotman użył w tytule „eksplozja”. Chodzi mu o to, że eksplozja to metafora dla gwałtownych, trudnych do przewidzenia wydarzeń, które prowadzą do radykalnych zmian w kulturze. Eksplozja jest momentem, w którym kultura przekształca się pod wpływem zewnętrznych bodźców lub wewnętrznych napięć. Mogą to być wydarzenia historyczne, ale i technologiczne innowacje.
Po „eksplozji” następuje okres stabilizacji i adaptacji nowych elementów do istniejącego systemu. Globalizacja i pandemia były eksplozjami, które zmieniły sposób pracy, komunikacji i interakcji społecznych. W Polsce także zmienił sposób mówienia o prawach człowieka i roli państwa. Tutaj wpływ miały kwestie prokreacyjne, aborcyjne, obyczajowe i awantury, które przetoczyły się przez Polskę. W Nowym Sączu było raczej spokojnie. No raz wywieszono kukłę Pana Prezydenta, ale to było takie folklorystyczne.
Łotman pisze o „bilingwizmie kulturowym”. Mądrze brzmi, a to proste jest. Chodzi o „dwujęzyczność”. Jeden język to język tradycji, czyli reguł, norm i historycznych wzorców. Drugi język to język innowacji, który pozwala wprowadzać nowe idee i tworzyć oryginalne treści.
Kreatywność w kulturze wynika z interakcji tych dwóch języków – napięcia między tradycją a nowoczesnością prowadzą do powstawania nowych form kulturowych. To trafne. Tak jest teraz na świecie, także w Polsce. Czy tak jest w Nowym Sączu? Tutaj raczej jest spokojnie. Do nas przyjdą gotowe owoce zmiany.
No chyba, że sądeccy intelektualiści zaktywizują się zdecydowanie. Ale to musi być ruch, mocny głos. Ale intelektualiści nie są zdolni z natury do krzyku. Tą dwujęzyczność widać w przekazie politycznym, w marketingu. To jednak zaciemnia sprawę. Ten głos jest bowiem uproszczony, nastawiony na emocje.
To ciekawie może wyglądać na innych polach. W Polsce widać to w sztuce, gdzie tradycyjne motywy ludowe są łączone z nowoczesnymi mediami. Animacje oparte na folklorze. Na świecie bilingwizm kulturowy można zaobserwować w glokalizacji (globalne wykorzystuje lokalne), gdzie lokalne tradycje są adaptowane do globalnych warunków. Lokalne kuchnie przekształcone w produkty fast food.
Łotman pisze o roli marginesów w kulturze. Według niego, zmiana w kulturze często pochodzi z jej marginesów – miejsc, gdzie różne systemy znakowe wchodzą ze sobą w interakcje. Marginesy to przestrzenie eksperymentów, gdzie tworzą się nowe formy kulturowe. W tych miejscach kultura jest bardziej otwarta na zmiany, bo nie obowiązują w nich sztywne normy dominującego systemu.
Czy są takie miejsca w Nowym Sączu? Tak. To właśnie ta ławka na skrzyżowaniu Jagiellońskiej i Wałowej. Tam Pani Intelektualistka przemawiała. To także miejsce pod Kasztanem, gdzie często siedzę i dużo się dzieje. To były również sądeckie kawiarnie, które pozamykano. Czasami jeszcze ten Zagłoba coś się ruszy.
W Polsce rozwijają się niezależne ruchy artystyczne, takie jak festiwale filmowe czy teatr alternatywny, które kwestionują tradycyjne wzorce kulturowe. Na świecie można to zaobserwować w sztuce współczesnej, która często wychodzi poza konwencje.
W Starym Sączu organizują festiwale, jeden za drugim. Tylko patrzeć, jak tam powstaną niezależne ruchy artystyczne. Jest tam także ważny czynnik konfliktu, o którym pisze Łotman. W Starym Sączu jest wyraźny bilingwizm kulturowy. Jest moderna i są tradycjonaliści. Jest konflikt i na tym musi się zrodzić coś nowego. Taka jest logika zmiany.
Łotman wprowadza pojęcie „semiosfery”, czyli przestrzeni, w której różne systemy znakowe oddziałują na siebie. W semiosferze kultura funkcjonuje jako całość, ale podzielona jest na różnorodne podsystemy, które nieustannie się komunikują, konkurują i wzajemnie zmieniają. O tej semiosferze Łotmana pisało wielu. To weszło do kodu semiotyki kultury.
Kultura nie istnieje w próżni – zawsze dochodzi do interakcji między różnymi kulturami. W Polsce procesy migracyjne przyniosły do kultury nowe tradycje i wartości. Mamy kuchnie narodowe, nowe święta, co wzbogaca polską semiosferę. Na świecie globalizacja prowadzi do powstawania hybrydowych form kulturowych.
Czy w Nowym Sączu mamy także „semiosferę”? Tak. Na razie ona się rozwija niespiesznie. Mamy knajpy z potrawami obcymi, można kupić kebab. Nie zajechali jeszcze gremialnie imigranci, chociaż jest ich sporo, ale mniej niż w Krakowie i Warszawie.
Nasi lokalni narodowcy chcą postawić tamę. Czy im się to uda? To nie od nich jednak zależy. To bardziej złożone procesy „wędrówki ludów”. Czy ktoś mógł zatrzymać Hunów?
Łotman podkreśla, że kultura zachowuje pamięć zbiorową poprzez teksty kultury – literaturę, sztukę, filmy, rytuały, które kształtują tożsamość społeczeństwa. Teksty te są reinterpretowane w różnych okresach, w zależności od kontekstu. Pamięć kulturowa działa jako stabilizator, ale jest otwarta na reinterpretacje i adaptacje do współczesności.
Podoba mi się ta „Kultura i eksplozja”. Pozwala lepiej zrozumieć dynamikę współczesnych procesów kulturowych. Łotman dostarcza narzędzi analizy, które są szczególnie przydatne w szybko zmieniającym się świecie, gdzie tradycja i nowoczesność współistnieją w ciągłym napięciu. I teraz mógłbym pogadać z Panią Intelektualistką.
Chcę rozmawiać o tych sprawach. Odnajdę tego kloszarda, który się przysłuchiwał wywodom Pani Intelektualistki. Potem udamy się pod „mój” sklep i będziemy sobie toczyć rozmowę na tematy semiotyki kultury w kontekście naszego miasta.
PS
Czytajmy mądre książki.
Do tego Łotmana można posłuchać … jazzu. To nawet pasuje. Proponuje „bitwę” – na dwa kwartety. To taki bilingwizm muzyczny. Trzeba zapiąć pasy, bo to Free Jazz Ornette Colemana. Fascynująca muzyka, tylko trzeba pewnego wysiłku, aby to zassać. Trzeba się zaprzeć w sobie i słuchać – do skutku, czyli zrozumienia o co idzie.