Strona główna Twoje miasto

Sokrates w Nowym Sączu czyta „Umowę społeczną” Rousseau

Reklama

CZĘŚĆ CZTERDZIESTA PIERWSZA

No i miałem pewne kłopoty w związku z tym co napisałem odnośnie Dwóch traktatów o rządzie Johna Locke. Może określenie „kłopot” nie jest właściwe. Cieszy mnie, że ktoś w ogóle do tego odnosi się. Uwaga publiczna w naszym mieście koncentruje się teraz na zupełnie czymś innym. Na warsztat publicznej analizy wzięto bowiem osiągnięcia „ofensywy inwestycyjnej” prowadzonej od pięciu lat przez Pana Prezydenta. A jednak ktoś czyta tekst o Johnie Locke, a nie procesie budowy obiektów w mieście. Mimo wszystko John Locke jest bardziej spektakularny i mniej partykularny.

Opowiem może, jak to było z tym niby „kłopotem”. Otóż, snułem się leniwie po mieście. Ściślej, chodziłem wzdłuż ulicy Jagiellońskiej na odcinku Kościuszki i rynku. Przemierzałem tą trasę kompulsywnie i myślałem o tym co napisał John Locke o „jednostce”. To on właśnie powołał ją do życia. To on podyktował legitymizację jednostki. W czasach przednowoczesnych żyli pojedynczy ludzie, ale nie mieli statusu wolnych jednostek. Był zawsze jakiś ogół. Trudno w to uwierzyć, ale takie to były czasy. Jednostka, jej indywidualność i wolność są podstawą liberalizmu i umowy społecznej, a ta jest podstawą nowoczesnego, demokratycznego państwa.

Reklama

Tak sobie rozmyślałem, a tutaj podszedł do mnie człowiek w średnim wieku. Wyciągnął na samym początku dyplom z tytułem magistra praw. Przypomniałem sobie wówczas wywód Stanisława Tyma, że magister prawa to najgroźniejszy tytuł. Jego posiadacz – nic nie umie, a wie wszystko. To szybko się potwierdziło w rozmowie z Panem Magistrem Prawa. Zaczął bowiem od doszczętnej krytyki tego co piszę. Wykazał się znaczną wiedzą w wielu dziedzinach: literatury, dziennikarstwa, lingwistyki. Mówił, że tak się po prostu nie pisze. Potem wartko przeszedł na grunt psychologii i wykazał niezbicie moje deficyty integralności emocjonalnej. One to powodują potrzebę substytucji. Znaczy się, że deficyt domaga się wypełnienia, bo wtedy jestestwo – ego – przestaje cierpieć.

Tak wyszło, że to moje pisanie jest wypełnianiem istniejącego deficytu emocjonalnego. Jest również swoistą, neurotyczną kompulsją. Pisane treści nie mają zatem żadnego znaczenia poznawczego, ponieważ unieważnia je chorobliwa proweniencja. Treści stają się dlatego autoterapią, a nawet psychodramą. A jeżeli pojawiają się w przestrzeni publicznej są już jałowym ekshibicjonizmem. To tylko zakłóca sądecką przestrzeń medialną, staje się pretensjonalnym szumem, banalną popierdółką.

Pan Magister wezwał mnie do zaprzestania tego pisarskiego procederu. Bardzo mnie to wzruszyło wszystko co mówił. Ale i zaimponowała mi biegłość Pana Magistra, umiejętność łączenia zagadnień, zręczność we wnioskowaniu. Na koniec Pan Magister zaproponował mi terapię, ale odpłatną. Chciał jedynie, abym mu zapłacił 200 zł, te które mi wręczył onegdaj sądecki biznesmen. Zgodziłem się. Na koniec serdecznie pożegnaliśmy się, ale zapomnieliśmy z tego wszystkiego określić miejsce i czas sesji terapeutycznych. Ale mnie łatwo znaleźć na ulicach Nowego Sącza. Z tą moją zgodą na terapię, to jednak pewien podstęp. Chcę podczas terapii zapytać Pana Magistra Prawa o problematykę umowy społecznej. On musi sporo wiedzieć na ten temat. Na pierwszym roku prawa wykłada się filozofię prawa i prawo konstytucyjne.

Po tej fascynującej, ale zbyt długiej rozmowie, poszedłem uskrzydlony krytyką i wskazówkami do biblioteki publicznej. Tam oddałem dzieło Johna Locke. Już czekała na mnie kolejna pozycja. Umowa społeczna. Jean-Jakub Rousseau. Przyznam się, że byłem tego pewien. Tak to się bowiem układa. Byli Anglicy – Hobbes i Locke. Teraz kolej na Francuzów. Pierwszy idzie Rousseau. W bibliotece publicznej pracują oczytani ludzie. Ale to normalne. Pan Prezydent skierował na ten ważny odcinek życia publicznego awangardę intelektualną swoich kadr.

Czytać będę znowu pod Kasztanem. Wszak Rousseau często odwoływał się do natury, a kasztan jest jej symbolem. Rousseau stworzył klasyczną utopię polityczną – demokrację idealną. To mi bardzo pasuje do koncepcji naszej Sądeckiej Republiki Prawdy i Miłosierdzia (SRPM). Będę czytał Umowę i wyciągał wnioski, co się nadaje do założeń SRPM. Jeżeli powstanie z tego tekst, przeczytają to wolni Obywatele Nowego Sącza, przeczyta to Pan Prezydent. To zaś wyindukuje twórczy ferment, a z tego wydestylujemy czystą ideę SRPM.

Idzie to wedle Rousseau tak… Człowiek żył sobie w stanie pierwotnej natury, jako taki „szlachetny dzikus”. Nie obowiązywały relacje społeczne. Człowiek żył samotnie, trochę jak zwierzę. To był jednak stan pozbawiony komfortu. Tak założył Rousseau teoretycznie, bo nie posiadał danych, że kiedykolwiek tak było. Człowiek musiał przerwać ten niedoskonały stan pierwotny i dokonać – denaturalizacji. Wyzbył się zwierzęcości i uspołecznił się. To był proces. Na początku pojawiła się własność. To podzieliło ludzi na posiadających i nieposiadających. Następnie ukształtowały się zręby państwa i jego praw. To miało utrzymać stan posiadania i konserwować rozwarstwienie. Potem pojawia się nierówność polityczna, pojawili się sprawujący władzę i poddani.

Ten stan nie jest według Rousseau dobry. To źródło cierpień. Jedni ludzie popadają w zależność od drugich. Nie ma dobra ogółu. Dominuje egoizm i partykularyzm. Dzieje się zło. No i Rousseau krytykuje wszystko, całą cywilizację i postęp. Nie patyczkuje się. Centralny zarzut kręci się wokół nierówności społecznych. Czy nam to coś nie przypomina? Przecież od 10 lat mówi się na świecie o nieznośnych nierównościach, że garstka ludzi chyba 1% posiada dwa razy tyle, co reszta 99%. Thomas Piketty napisał znaną książkę na temat nierówności. Szuka się nowej formuły dla liberalizmu, która bardziej uwzględni problem nierówności.

W naszym mieście są także nierówności. Istnieją miliarderzy i są bezdomni, których jedyną własnością jest stary waciak i złotówka w kieszeni. Są pracujące, tyrające szaraki i jest elita posiadająca władzę świecką – Pan Prezydent, a władzę kościelną – Ksiądz Proboszcz. Nie powinniśmy na te nierówności patrzeć, jak komuniści i anarchiści. Chodzi o ich naturę. Idzie także o konstruktywizm społeczny. Jedno jest ważne, wszyscy jesteśmy teoretycznie równymi Obywatelami. No i jest jedna bezwzględna równość – wszyscy umrzemy.

Jan Jakub Rousseau dostrzegł problem nierówności, snuł wnioski i oskarżenia, że nierówności wynikają z pierwotnego przywłaszczenia sobie ziemi. Państwa, które istnieją konserwują, zabezpieczają ten stan, służąc w istocie interesom garstki bogatych, a nie ogółowi. No i co z tym teraz robić? Rousseau podał receptę. Ona zakłada absolutną suwerenność ogółu – ludu. Trzeba jednak odrzucić cywilizację. Trzeba powrócić do źródeł – do natury. Kultura została zdominowana przez: konwencje, normy, konwenanse. To wszystko trzeba odrzucić i inspirować się naturą.

I teraz pojawia się koncepcja – umowy społecznej. Trzeba ją zawrzeć. Ona odrzuci radykalnie wszystko i zabuduje od zera nowy model państwa opartego o umowę społeczną. Lud musi zebrać się w jednym miejscu i odrzucić w akcie głosowania tradycję, znieść stosunki polityczne, społeczne, religijne. Umowa społeczna zmienia wszystko. Lud ma prawo do rewolucyjnej przebudowy i zmienienia wszystkiego. Można nawet napisać od nowa historię. Te założenia pachną hiperrealizmem, czystą abstrakcją, hiperbolą. Tak chciał pisać, aby wstrząsnąć czytelnikami. Mną wstrząsnęło mocno.

W koncepcji Rousseau trzeba wszystkim zebrać się w jednym miejscu i głosować. Gdzieś na placu, łące, polanie. To warunek konieczny wedle Rousseau. Gdybyśmy inspirowali się Rousseau, to… Gdzie mogłoby zebrać się 63 tysiące wolnych obywateli naszego miasta? Tak aby zagłosować za umową społeczną – podstawą SPRM. Rynek sądecki jest za mały.

Ja dostrzegam takie miejsce. Mógł nim stać się stadion! Ale on jest budowany na zaledwie na 8111 widzów. Jest po prostu za mały. Może nawet teraz trzeba zmienić pojemność na 63 tysiące dorosłych osób. Taką wielkość ma stadion narodowy. My w Sączu też takiego stadionu potrzebowalibyśmy dla przeprowadzenie głosowania umowy społecznej SPRM. Przy uzasadnieniu należałoby powołać się na Umowę społeczną Jana Jakuba Rousseau. Po prostu, sądecki lud głosujący musi być zebrany w jednym miejscu.

Umowa społeczna wedle Rousseau ma odwrócić wszystkie stosunki. To ma być reset zupełny. Dotychczasowa niemoralna własność zostanie unieważniona. Nastąpi jej rozdział na rzecz ogółu. No i tutaj następuje swoiste przestawienie, superpozycja. Rousseau wychodzi od jednostki, po czym jej interes unieważnia i podporządkuje ją całkowicie ogółowi. Jego wola jest kluczowa i nadrzędna. Podstawowy warunek umowy społecznej jest taki: „zupełne oddanie się każdego członka ze wszystkimi jego prawami całemu społeczeństwu”. To mocno już pachnie rewolucją i powszechnym uwłaszczeniem. Za węgłem czai się komunizm.

Umowa społeczna SPRM nie powinna iść tak daleko. Niech nasi sądeccy multimilionerowie śpią spokojnie. Wezwiemy ich tylko do większej partycypacji obywatelskiej, zwłaszcza ich. Wszak posiadają kompetencje organizacyjne. Można je pożytkować nie tylko do powiększania własnego majątku. Dawanie zatrudnienia ludziom jest bardzo szlachetne z ich strony, ale trzeba zrobić coś więcej. Co to ma być, to określimy w szczegółowych regulacjach – ustawach umowy społecznej SRPM.

Zaskakująco Rousseau zdefiniował wolność jednostki. Napisał tak: ktokolwiek odmówi posłuszeństwa woli powszechnej, będzie do tego zmuszony przez całe ciało społeczne, co nie oznacza niczego innego, jak że będzie zmuszony do wolności. Czy można zmuszać do jednostkowej wolności? Jeżeli ktoś poświeci się ogółowi, to zyska wolność właśnie. Taki model demokracji można nazwać totalitarną. Prawda, że to śmiesznie brzmi: demokracja totalitarna? Czytam dalej Umowę Rousseau, ale zaczynam tęsknić za Johnem Locke.

Lud – suweren – jest wszystkim. Rousseau idzie dalej i twierdzi, że lud nie może się zrzec swojej suwerenności. Nie może przejść do innego ustroju poza demokracją bezpośrednią, gdzie wszyscy ustalają wszystko na publicznym zgromadzeniu. Nie ma demokracji pośredniej, żadnych parlamentów. Tak Rousseau definiował republikę opartą o demokrację bezpośrednią, a z niej wynika „wola powszechna” ludu.

Rousseau wiedział, że jego model państwa jest nie do zrealizowania i zrezygnowany napisał: gdyby istniał lud złożony z bogów, to miałby charakter demokratyczny. No i teraz trzeba zadać kluczowe pytanie: czy mieszkańcy naszego miasta są predysponowani do założenia SPRM? Czy mają cechy boskie? Chodzi o tylko jakąś namiastkę takich cech. Wydaje się, że jednak mają. Ja ją dostrzegam i czuję na ulicach Nowego Sącza.

Ale coś mi ten Rousseau jakoś źle się kojarzy. Napiszę wprost, sądzę, że autorzy manifestu PKWN inspirowali się Rousseau. Może jednak nie jest to dobry materiał dla umowy społecznej, konstytucji naszej Sądeckiej Republiki i Miłosierdzia? Zapożyczyć możemy jedynie bezkompromisowość w kształtowaniu praw wolnych Sądeczan. A jeżeli odrzucimy tę w sumie infantylną zasadę, że trzeba się wszystkim zebrać w jednym miejscu, o tym samym czasie, to nie potrzebujemy stadionu na 63 tysiące widzów. Zostawmy już ten na 8111. Pobudujmy go już tylko.

Lektura Umowy mnie jakoś zmęczyła. Idę odpocząć nad Kamienicę. Udaję się znowu pod budowany stadion. Tam jest dobre miejsce dla kontemplacji. Tam czuje się zmienność fortuny. Tam czuje się, że rzeczywistość jest relatywistyczna. A stosunki bytów jednostkowych mają naturę korpuskularno-falową. Tam można zrozumieć równania relatywistyczne Alberta Einsteina. Można również na krótko uchwycić falowość mikroświata wedle Erwina Schrodingera. Wtedy wszystko staje się migotliwe. Stadion pojawia się i nagle znika. On znajduje się po prostu w kwantowej superpozycji. Paradoksalnie, staje się to pociechą dla nas wszystkich. Będziemy na naszym kwantowym stadionie rozgrywać precedensowe, kwantowe mecze piłkarskie. A śledzić je będzie cały świat! Sandecja zacznie wtedy wygrywać!

PS

Czytajmy mądre książki.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj