
CZĘŚĆ TRZYDZIESTA PIĄTA
Chodzę niespokojnie po Nowym Sączu. Wszystko przez Saula Kripkego. Chcę możliwe dokładnie zrozumieć „warunki stwierdzalności” poszczególnych ulic w mieście. Jeżeli bowiem znaczenia słów wynikają z ludzkiego użycia, to ulice najbardziej uczęszczane – używane przez Sądeczan – stają się bardziej konkretne, rzeczywiste. I te ulice powinny być poddawane remontom w pierwszej kolejności. Pan Prezydent to wie, bo z pewnością czytał Wittgensteina i Kripkego.
A jak ta stwierdzalność ma się do pustoszejącej starówki? Warunki prawdziwości muszą zostać zastąpione przez warunki stwierdzalności, to po pierwsze. Te zaś wynikają z wielokrotnego użycia. Tak można przełamać nieznośny paradoks sceptyczny. To istota filozofii późnego Wittgensteina, którą tak błyskotliwe wyjaśnia Saul Kripke vel Kripkenstein.
Trzeba zmienić tryb warunkowy. Nie starówka pustoszeje, tylko my chodząc po starówce doświadczamy jej pustoszenia. Znaczy się, nie chodząc po starówce, doświadczamy jej pustoszenia, a to może stwierdzić wychodząc na starówkę. Czy to nie fantastyczne? Chcąc zatem stwierdzić pustoszenie starówki, wychodzimy na nią a tym samym ją ożywiamy zapełniając. Mam nieodparte wrażenie, że te moje chwile zamyślania się nad lekturą Saula Kripke prowadzą mnie prosto do sedna wiedzy.
Kandydaci na posłów stają się coraz bardziej natrętni. Mnie to nie jednak przeszkadza. Oni ożywiają starówkę. Tym samym czynią coś pożytecznego. Ciągle wygłaszają jakieś oświadczenia przed ratuszem. Właśnie, dlaczego wygłaszają te swoje proklamacje przed ratuszem? Tak niechybnie chcą dodać znaczenia swoim oświadczeniom. To także promuje nasz sądecki ratusz. Ale jednocześnie, podczas tych występów, widoczna jest konieczność renowacji elewacji naszego ratusza. To także może stać wkładem kandydatów do upiększenia naszego miasta.
Tak, same pozytywy wynikają z kampanii wyborczej. Ja także czuje się poruszony patosem, jaki towarzyszy kandydatom. Oni stają się prawdziwymi oficerami na froncie zmiany naszej skrępowanej rzeczywistości. Demonstracyjnie wystawiają na pokaz swoją aktywność publiczną – pro publico bono. Oni wszyscy mają plan! Chciałbym zagłosować na nich wszystkich – jednocześnie! Zmiany ordynacji powinny iść właśnie w tym kierunku.
Podeszła do mnie bardzo elegancka Pani i wprost zasugerowała, że moja egzystencja jest ambiwalentna, czyli paradoksalna. Zażądała bez ogródek, abym powiedział kim jestem, co może uratować moją reputację i stanie się uczciwe i godziwe. Tak to ujęła. Z jej toku wywodu wyszło, że mam kontakty z ratuszem i … z samym Panem Prezydentem. Owszem, mam kontakty, ponieważ pożycza mi książki i płyty. Ona nie dała się zbić z tropu. Dodała również, że nie zgadza się z wywodem Saula Kripkego i ona ma swój – język prywatny.
Były i takie legendy, że król przebierał się za żebraka, aby lepiej poznać swoje królestwo i poddanych. Gdyby nawet Pan Prezydent przebrał się w mój waciak, to przecież zostałby natychmiast rozpoznany. No ale pamiętamy taki film Fantomas… Ale czy ja się nadaję na Fantomasa? Skończyłem rozmowę z elegancką Panią, z rozmachem ucałowałem jej zgrabną dłoń naśladując Prezesa Polski. To spodobało się. Bez zwłoki skierowałem się pod biblioteczną elewację.
Szedłem sobie Jagiellońską, wchodziłem na sądecki rynek, zbliżałem się do Kasztana, a tutaj nagle zza pnia Kasztana wyskakuje niski brunet, a to że niski, to nie oznacza, że nie przystojny. Nie, nawet nie był niski. Mówił dość szybko, szkoda, że przy tym nerwowo. Trudniej wtedy zrozumieć drugiego człowieka. Ale zorientowałem się w tempo, że nie darzy mnie sympatią. Na początku opowiadał coś o sztucznej inteligencji. No tak, już kiedyś pewien sądecki inżynier zarzucił mi, że przy pisaniu korzystam z takich dobrodziejstw współczesności. A ja nawet nie posiadam mądrego telefonu.
Przystojny i nie niski brunet bez żadnych ogródek oświadczył, że to co pisze to banialuki i czysty bełkot. Mogę się z tym nawet zgodzić, ale mam nadzieję, że przystojny brunet nie miał na myśli, że filozofia analityczna to bełkot. Ja piszę dość słabo, to prawda, ale Wittgenstein, Kripke.. Przystojny brunet nawkładał mi mocno. Że nie mam twarzy, że jestem nikim. Miał oczywiście pełną rację. Tak, jestem nikim. Mówił przy tym bardzo zgrabnie, ze swadą. Gadane to on miał. Bardzo mi tym imponował. Ale na końcu swojego monologu postanowił kopnąć mnie w … Ale zrobił to tak lekko, symbolicznie, a nawet pieszczotliwie. Po czym uciekł wprost w ulicę Wąską.
Po tym wszystkim znowu podeszła do mnie elegancka Pani i zasugerowała, że przystojny brunet jest podobno redaktorem Kuriera Nowosądeckiego. To mało prawdopodobne, jego sznyt dziennikarski pasował raczej do redaktora Washington Post. A ja tak liczyłem, że będą mnie drukować w Kurierze, a teraz dostałem jednoznaczną odpowiedź. Nie będę krył, że ta sprawa mnie zasmuciła.
Doszedłem w smutku do biblioteki. Ciężko mi również przychodzi rozstawanie się z książką Saula Kripkego – Wittgenstein o regułach i języku prywatnym. To można czytać bez końca. No i masz! Na parapecie leży płyta. To prezydencki parapet. Dla eleganckiej Pani to kolejny dowód. Mam układ z Panem Prezydentem. Płytą nie zaskoczył wcale. Witold Lutosławski. III Symfonia. A ktoś na mieście opowiadał, że Pan Prezydent słucha Ryszarda Rynkowskiego i jakieś tam inne skoczne kawałki i wzrusza się słuchając „Przeżyj to sam”.
Tak, III symfonia pasuje jak ulał do Kripkego. Słuchając tej symfonii można się wyciszyć, coś dodatkowo zrozumieć. Jest także pewna symetria. Wcześniej Pan Prezydent pożyczył mi III symfonię Mikołaja Góreckiego. Idziemy zatem wzdłuż trzecich symfonii wybitnych polskich kompozytorów. Gdzie tego słuchać? Z podchmielonym Zagłobą w rynku? Czy może na Wałowej, z tą rozśpiewaną parą włoskim bel canto? Dadzą mi darmową pizzę znowu. No ale Zagłoba się obrazi.
No i jest rozwiązanie! Pierwszej części symfonii posłucham z Zagłobą, a drugiej ze śpiewającymi „Włochami”. Zagłoba wiem, że kocha Mozarta. Włosi procedują Pucciniego i Verdiego. Lutosławski nie pasuje trochę do tej stylistyki. Chociaż naszego Lutosławskiego nazwano kiedyś Mozartem XX wieku.
Lutosławski to kompozytor szczególny. To prawdziwy pedant i perfekcjonista. Każdy dźwięk jest przemyślany. Przy tym stworzył oryginalną stylistykę. III symfonia to także oryginalna konstrukcja. Pomyśleć tylko, że Lutosławski tworzył tę symfonię z przerwami prawie 9 lat.
Część pierwsza symfonii to tylko przygotowanie do drugiej, znacznie ważniejszej, prezentującej zasadniczą idee utworu. Pierwszej będę słuchał z Zagłobą, nie powiem mu o tym, że ta pierwsza część to tylko introdukcja do drugiej części. Z nim obalę browca, a to będzie wstępem do konsumpcji pożywnej pizzy podczas słuchania drugiej części na Wałowej.
III symfonia posiada 2 refreny. One mają strukturę aleatoryczną, jakby trochę improwizowaną. Gdy przesłucha się symfonię 10 razy, to te refreny wprost kłują w uszy. Może podpowiem, refreny grane są przez instrumenty dęte w dość kameralny sposób. Jest także pewien zaskakujący element! To powracający motyw powtarzanej nuty – e. To taki mały hołd dla Ryszarda Wagnera i jego leitmotiven. Gdy przesłucha się 20 razy symfonię, to ten motyw – nuty e – także staje się mocno słyszalny.
No teraz zaryzykuję, ale po przesłuchaniu 30 razy słychać melodyjność III symfonii. Można także popróbować zatańczyć przy niej, ale tylko balet nowoczesny. Może on być także inspirowany filozofią analityczną. Pasuje do tego Willard van Orman Quine i Saul Kripke.
Melodia w III Symfonii realizuje się w grupie instrumentów unisono. To bardzo oryginalne. Melodyjne są także struktury z akompaniamentem harmonicznym. Doskonale słychać tę melodyjność w kunsztownych splotach polifonicznych.
Prawda, że to bardzo zachęca do słuchania III Symfonii Witolda Lutosławskiego?
No i teraz ważne. Pan Prezydent zaproponował mi wykonanie szczególne: Filharmonicy Berlińscy, których prowadzi sam Witold Lutosławski. Myślałem, że zaproponuje kanoniczne, premierowe wykonanie Georga Soltiego z Filharmonią z Chicago z 1983.
Na koniec opowiem pewną makabryczną anegdotę związaną ze śmiercią Lutosławskiego w 1994. Zmarł 7 lutego. Tydzień wcześniej miał prowadzić orkiestrę w Londynie w Covent Garden. Czuł się już źle. Jako człowiek solidny i pedantyczny napisał liścik do Londynu, który brzmiał podobno tak: Nie mogę przybyć na koncert, ponieważ w przyszłym tygodniu umieram.
Nie wspomniałem ni słowem o Księdzu Proboszczu. A może posłuchalibyśmy wspólnie III symfonii Lutosławskiego? Poszlibyśmy po kolędzie do podchmielonego Zagłoby. On włożyłby nawet na tę okoliczność krawat. Potem udalibyśmy się do bistro na Wałowej. A tam, na galowo, Pani Właścicielka w czerwonej sukni, Pan Włoch we fraku. W takich okolicznościach, to odsłuchiwanie III symfonii stałoby się wydarzeniem. Mogłoby nawet trafić na łamy Kuriera Nowosądeckiego.
PS
Słuchajmy wielkiej muzyki.