Strona główna Wczoraj i dziś

Wanda i Bronisław Pieraccy. Skandale międzywojennego Sącza (odc. 4)

Reklama
Bronisław Pieracki listopad 1933
Minister Spraw Wewnętrznych Bronisław Pieracki przybywa na posiedzenie Sejmu. listopad 1933. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Bronisław Pieracki to dziś w Nowym Sączu postać pomnikowa. Zamordowany przez ukraińskiego nacjonalistę polityk sanacyjny, bardzo szybko wspiął się po szczeblach kariery politycznej. Zamach z 1934 r. postawił go wśród bohaterów II RP.

Bronisław urodził się Gorlicach, zresztą jak część swojego rodzeństwa, w tym siostra Wanda. To właśnie ona była powodem do dumy dla rodziny. W 1908 roku wyszła za mąż za sędziego Franciszka Parylewicza z Muszyny. Dla dziewczyny z wielodzietnej, urzędniczej galicyjskiej rodziny było to wielkie wydarzenie. Cała rodzina wiązała z tym małżeństwem wielkie nadzieje. Jak się jednak okazało Franciszkowi nie spieszyło się wspinać po szczeblach kariery, nadal tkwił w prowincjonalnej Muszynie nie przejawiając ani aspiracji ani talentów. Wanda miała powoli tego dosyć. Szybko jednak dostrzegła szansę na zmianę losu.

Jej brat młodszy o 10 lat Bronisław w czasie I wojny światowej zdobył uznanie w oczach otoczenia Józefa Piłsudskiego. Dlatego po zamachu majowym w 1926 r. kariera Bronka „ruszyła z kopyta”. Pieracki miał świetne wyczucie polityczne. Na początku lat dwudziestych mówiono w stolicy, że jest szpiegiem Piłsudskiego w otoczeniu Sikorskiego, w którym się obracał. Inna plotka mówiła, że szpieguje dla Sikorskiego wśród polityków przyszłej sanacji. Całkiem możliwe, że grał na dwie strony. Faktem jest, że po zamachu majowym w 1926 roku w nowej rzeczywistości ustawił się świetnie. W 1931 roku został ministrem spraw wewnętrznych. Dziwnie szybko rodzina Pierackich zaczęła zdobywać nowe stanowiska i urzędy. Jak napisał delikatnie „Naprzód”: „wiceminister rzeczywiście niezwykle sprawnie zakrzątnął się w sprawach wewnętrznych swojej rodziny”.

Reklama

Biedna matka Bronka, wdowa po urzędniku, cudem dostała zgodę na prowadzenie w Krynicy małej gastronomii. Nie musiała długo czekać na kolejny cud – znalazł się dla niej lokal i to w budynku należącym do Skarbu Państwa. Ulica sądecka huczała od plotek. Niedługo po tym brat ministra został kasjerem w Zakładzie Zdrojowym, gdzie miał służbowe mieszkanie i wysoką pensję. Szybko posypały się inne cuda: brat Bronka, mimo iż nie miał pełnego wykształcenia pedagogicznego został kuratorem oświaty w Lublinie! To tylko pokazywało co znaczy mieć wpływy w Warszawie. Następnie braciszek został dyrektorem departamentu w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. W Polsce wystarczyło powołać się na Pierackich i otwierały się wszystkie drzwi. Nie zawsze w słusznych sprawach…

Franciszek Parylewicz, prezes Sądu Apelacyjnego w Krakowie, 1932
Franciszek Parylewicz, prezes Sądu Apelacyjnego w Krakowie, 1932. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Największy błąd popełnił Bronisław względem siostry Wandy Parylewiczowej. Któż mógł przypuszczać, że sądeczanka stanie się największą aferzystką II RP? Korzystając z rodzinnej „kumulacji cudów”, wreszcie jej mąż awansował i został wiceprezesem Sądu Okręgowego w Nowym Sączu, potem sędzią apelacyjnym w Krakowie i prezesem Sądu Okręgowego w Tarnowie. Zresztą Franciszek odwdzięczył się szwagrowi: jako szef Komisji Okręgowej Wyborczej w Tarnowie miał mocno nagiąć głosy w wyborach do parlamentu. Zapewne przypadkiem był fakt, że „jedynkę” na liście sanacyjnej miał Pieracki i takim samym przypadkiem zawieruszyło się 8 tys. kartek do głosowania. Wygrał oczywiście Pieracki, ba, sanacja zdobyła dodatkowy mandat. Szwagier już na ministerialnym stołku odwdzięczył się Franciszkowi funkcją prezesa sądu w Tarnowie.

Minister Spraw Wewnętrznych Bronisław Pieracki (z prawej) na spacerze podczas pobytu w Krynicy.
Minister Spraw Wewnętrznych Bronisław Pieracki (z prawej) na spacerze podczas pobytu w Krynicy. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Najistotniejsza jednak w tej opowieści była Wanda – z zawodu nauczycielka. Jej mąż był prostym urzędnikiem, który według ówczesnych świadectw w sądach potrafił tylko przemeblowywać biura… Gazeta „Polonia” napisała: „W normalnych warunkach byłby został do śmierci sędzią w Pipidówce”. Wanda była inna: „energia i spryt, a zarazem próżność i pycha” – tak jej cechy podsumował później prokurator.

Kochała luksusowe życie, co kosztowało sporo ją i jej męża, który nie wiedział zbytnio o wydatkach żony. Jeszcze jako nauczycielka w Muszynie miała dostarczyć pensję tamtejszym nauczycielom, jednakże w czasie podróży została napadnięta i obrabowana. Oczywiście pieniądze zatrzymała dla siebie i szybko wydała. Co prawda obiecała oddać pieniądze co do grosza. Na tą okazję zaciągnęła kolejny dług.

Od tej pory długi gonił kolejne długi. Jako żona sędziego miała najlepsze torebki, futra i biżuterię. Była symbolem szyku w Nowym Sączu. Wydawała więcej pieniędzy niż zarabiał jej mąż. Jak zaznaczono, kiedy przeprowadziła się do Sącza „kupcy muszyńscy odetchnęli”. Nie zawsze zaspakajali jej zachcianki. W Nowym Sączu wpadła na przebiegły pomysł – jako znana persona założyła organizację kobiecą, gdzie pobierała sobie pieniądze do własnej kieszeni. Nikt nie mógł się publicznie odezwać, bowiem cieszyła się szerokimi koneksjami – od ratusza, po starostwo. Jej imieniny były prawdziwym świętem. Nie wypadało przyjść bez kosztownych dywanów czy zastaw stołowych, oczywiście srebrnych. Ponadto prezesowa kochała kwiaty – były w każdym kącie ich mieszkania, gdzie tylko się dało je postawić. Oczywiście codziennie świeże.

Kiedy Wanda opuszczała Nowy Sącz miała – bagatela 80 000 zł długu (dziś ok. 1 mln złotych)! Mąż o niczym nie wiedział… Oprócz długów wyłudzała towary gdzie i jak się dało. Ignacy Twardowski wspominał, że zabrała od niego kiedyś 300 kg wędzonki dla bezrobotnych i nigdy nie zobaczył za to ani grosza. Szczytem było zabranie z jadłodajni dla ubogich żywności szacowanej na 2000 zł!

Po przyjeździe do Krakowa wykorzystywała ten sam schemat co w Sączu – intensywnie pracowała w organizacjach charytatywnych, gdzie szybko ginęły pieniądze. Nigdy nie prowadziła żadnej księgowości. Pieniądze pobierała z kas organizacji w których się udzielała – z Związku Pracy Obywatelskiej Kobiet 14 tys. zł., ze Stowarzyszenia Rodziny Urzędniczej tysiąc. Potrafiła wyłudzić pieniądze nawet od mera Paryża – 500 franków, które rzekomo przeznaczyła dla ubogich. Jak mówiła „Bóg ojciec dał mi ręce, bym brała!”.

W czerwcu 1934 r. w zamachu zginął jej brat Bronek. Jej sytuacja finansowa już wcześniej zaczynała być coraz bardziej niepewna. Co było dalej napiszemy już wkrótce.

Łukasz Połomski
Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj