
W 1913 r. sieć wodociągowa objęła cały Nowy Sącz. Wydarzenie sprzed 110 laty stanowiło pewien krok milowy w dziejach miasta, bieżąca woda była wyznacznikiem nowoczesności i cywilizacji. Jak zwykle wszelkie nowości w mieście, tak też wodociąg budził niepokój i inwestycja stała się elementem gry politycznej. Mimo wszystko burmistrzowi Władysławowi Barbackiemu udało się dopiąć ją do końca. Jaka była historia sądeckich wodociągów?
Już w czasach Jagiellonów do miasta prowadzono wodę z pobliskich Roszkowic. Nie można było jednak mówić o nowoczesnej, przystającej do standardów XX wieku sieci. Planowano innych rozwiązań. W Roszkowicach szukano pierwszego ewentualnego zaplecza na zbiorniki z wodą. Działo się to już w 1893 r., kiedy rajcy sądeccy na poważnie zaczęli debatę nad utworzeniem wodociągu. Wszystko zniweczył pożar miasta z 1894 r. – było mnóstwo innych wydatków. Bieżąca woda była problemem dosłownie palącym, także w obliczu grożących miastu pożarów.
W 1895 r. profesor Politechniki w Lwowie, Józef Rychter, wykonał merytoryczne notatki i wskazówki odnośnie budowy. Głównym ich założeniem był fakt, że w Roszkowicach było za mało wody. Naukowiec trafnie przewidział, że Nowy Sącz nie będzie cały czas liczył 15-20 tys. mieszkańców, ale będzie się rozrastał. Dlatego trzeba było szukać rozwiązań, które zapewnią wodę wszystkim chętnym. Do tego profesor słusznie zauważył, że miasto zapewne będzie się powiększać. Sprawa zatem się skomplikowała oczywiście z przyczyn finansowych.
Szacunkowy koszt prac był dla władz Nowego Sącza kosmiczną sumą – miasto powoli odbudowywało się z ruin po pożarze. Inwestycje więc odłożono na później. W 1903 r. Nowy Sącz przyłączył w swoje granice gminę Załubińcze, w związku z czym trzeba było przyśpieszyć plany inwestycyjne. Można powiedzieć, że sprawa wodociągu stała się priorytetem dla burmistrza Władysława Barbackiego.
Ten niezwykle aktywny włodarz miasta wziął się do pracy na poważnie. Zaprosił do kierowania budową starszego radcę budownictwa, inż. Romana Ingardena, wybitnego fachowca i znawcę tematu, który niejedną inwestycję już prowadził. Był m.in. autorem projektu wodociągu krakowskiego. Ingarden wysłał do Nowego Sącza „swojego człowieka”, który stał się właściwym budowniczym wodociągu – inżyniera Kazimierza Górskiego. Ten ostatni został trochę zapomniany w Sączu, ale okazał się świetnym fachowcem – w międzywojniu został nawet Wiceministrem Robót Publicznych.
Obliczono, że woda pochodząca ze Świniarska będzie zaspokajać potrzeby rozrastającego się miasta. Stosowne plany i kosztorys wodociągu, sporządzone przez Górskiego w 1907 r., otrzymali do wglądu w specjalnym sprawozdaniu także mieszkańcy. Niestety, zamiast rzeczowej dyskusji, inwestycja trafiła na gorący okres wyborów do Rady Miasta. Stronnictwa używały jej do gry politycznej. Musiał opaść „kurz powyborczy” i dopiero 9 lutego 1910 r. projekt zyskał aprobatę starostwa.
Budowa wymagała wielkich pieniędzy. Barbacki pojechał zatem do Lwowa szukać finansowania. Spotkał się tam z poparciem wpływowego polityka, Kazimierza Badeniego. W stolicy, w Wiedniu, wykazał się także inny polityk – poseł nowosądecki, Witold Korytowski. Skierował burmistrza do Związku Czeskich Kas Oszczędności w Pradze. Tam Barbacki uzyskał pożyczkę. Wtedy ogłoszono ofertę na budowę wodociągu. Wydawało się, że teraz już wszystko pójdzie szybko i gładko. Ale nie w Nowym Sączu!

Inwestycja budziła wielkie kontrowersje wśród mieszczan, prasy, opinii publicznej i lokalnych samorządowców. Można powiedzieć, że wytworzyła się na tej fali opozycja w stosunku do miejskich władz. Jej członkowie uważali, że miasto niepotrzebnie się zadłuży, co w przyszłości doprowadzi do upadku Nowego Sącza. Bardzo się pomylili… Z racji, że nowosądeczanie nigdy nie byli fanami nowości, to postanowili protestować. Zorganizowano wiec uliczny przeciw wodociągom w 1909 r. To pierwsze tego typu wydarzenie w dziejach Sącza!
Mimo przeciwności, protestów i skarg prace szły pełną parą. Od wiosny 1911 do wiosny 1912 r. budowę sieci wodociągowej prowadziło wielu przedsiębiorców, w większości sądeckich. W 1913 r. odebrano inwestycję i podliczono jej koszt: ogółem wydano 268 369 koron i 28 halerzy. Astronomiczna suma.
Czy było warto? Dziś odpowiedź jest jednoznaczna: zdecydowanie! Ale nie dla naszych pradziadków. W 1939 r. do wodociągu było podpiętych 639 budynków z 2 709, co stanowiło tylko 23%. Reszty albo nie było stać, albo nie chcieli mieć nic wspólnego z tą inwestycją. Na szczęście to już historia i mentalność mieszkańców Nowego Sącza się zmieniła. Przynajmniej jeżeli chodzi o bieżącą wodę w kranie.
Łukasz Połomski