
Zofia Rysiówna należy do najbardziej znanych Sądeczanek. W czasie II wojny światowej odegrała ważną rolę w sądeckim podziemiu. Właśnie przypada 100. rocznica jej urodzin. To postać, którą trzeba ciągle przypominać i upamiętniać.
Zofia przyszła na świat w Rozwadowie 17 maja 1920 r. Jej ojciec Józef Ryś zmarł, gdy miała trzy miesiące. Matka Zofii, Helena z Malinowskich, wraz z dziećmi rozpoczęła wędrówkę, która przez Tarnobrzeg i Rozwadów doprowadziła ich do Nowego Sącza. Tutaj mieszkali rodzice wdowy. Na ul. Matejki 2 dzieciństwo spędzała mała Zosia, której towarzyszyło aż siedmioro rodzeństwa: Bronka, Władzia, Zbyszek, Wanda, Stasia i Marysia.
Niedaleko od domu, na deskach sądeckiego „Sokoła”, Rysiówna debiutowała w teatrze. W jej życiorysie dzień 11 listopada 1928 r. odegrał bardzo ważną rolę. Zosia była uczennicą szkoły żeńskiej św. Jadwigi, a do teatralnej roli przygotował ją sam Bolesław Barbacki. Pod jego kierunkiem zagrała w Weselu Marynę. W Nowym Sączu Rysiówna ukończyła Prywatne Gimnazjum Żeńskie im. Konopnickiej, a w 1938 r. podjęła naukę w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej w Warszawie. Po wybuchu wojny nadal występowała, m. in. z Juliuszem Osterwą.
Wojna nabierała rozpędu, życie nie było normalne, dlatego Zofia wróciła do rodzinnego Sącza. Podjęła pracę w Zarządzie Miejskim. Zrobiła tak ponieważ tylko w ten sposób mogła uzyskać karty żywnościowe. Rysiowie już wówczas działali w ruchu oporu, byli kurierami. Szczególną rolę odegrał w tym względzie Zbyszek. Dom przy Matejki stał się meliną przerzutową. W 1940 r. do Nowego Sącza przyjechał Jan Karski. Emisariusza Polskiego Państwa Podziemnego ulokowano u zaprzyjaźnionej rodziny Żaroffe, przy Lwowskiej 13. Kiedy opuścił on Nowy Sącz aby udać się w kierunku Węgier, na Słowacji został zaaresztowany. Karski podjął wówczas dramatyczną decyzję o samobójstwie, na szczęście uratowano go, a w celu podratowania zdrowia umieszczono w nowosądeckim szpitalu. Niemcy pilnowali go jak złota, bowiem podczas przesłuchań i tortur mógł zdradzić wiele cennych informacji.

Karski poprosił księdza o kontakt z Zofią Rysiówną, którą poznał wcześniej. Dziewczyna, za pomocą dr Jana Słowikowskiego (również zaangażowanego w ruch oporu) została wpuszczona do szpitala. Dla niepoznaki ubrała się w habit zakonnicy. Jak sama potem opowiadała, być może była to jej najważniejsza rola w życiu. To jednak jej Karski powierzył misję ratunkową. Tak opisywała ten dzień:
Dr Słowikowski kazał mi zaczekać w szpitalnej kostnicy i wkrótce zjawiła się zakonnica, która podprowadziła mnie do drzwi sali, w której leżał więzień. Pilnowali go dwaj granatowi policjanci. Weszłam niezatrzymana może dlatego, że byłam w białej sukience. Leżał z zabandażowanymi do łokci rękami, twarz miał rozgorączkowaną, nie prosił, ale żądał abym udała się do Krakowa natychmiast na ul. Czarodziejską 53, do Tadeusza Pilca organizować pomoc. Z Krakowa Zofia przywiozła rozkaz: sądecki inspektorat ZWZ ma odbić emisariusza. 28 lipca 1940 r., niemal filmową akcją ratunkową dowodził Zbigniew Ryś – zakończyła się sukcesem. Uratowany Karski, po rekonwalescencji, mógł kontynuować swoją misję. Hamann (dowódca gestapo) wiedział, że stracił ważnego więźnia. Niemiec rozpoczął zemstę i zaczął szukać winnych.
Zofia wyjechała do Warszawy, ale i tam ją Niemcy dopadli. 28 kwietnia 1941 r. została aresztowana a 3 maja trafiła do Nowego Sącza.
Pierwszy policzek otrzymałam za bezczelne spojrzenie – wspominała Rysiówna początek przesłuchania na gestapo. Zaprzeczała, że miała cokolwiek wspólnego z akcją uratowania emisariusza. Więźniowie wspominali, że Rysiówna bardzo pięknie śpiewała w swojej celi. Nawet nie przypuszczała, że żegna w ten sposób wielu znajomych, którzy w przeciągu następnych dni byli rozstrzelani w Biegonicach. Pośród nich był pierwszy nauczyciel Rysiówny – Bolesław Barbacki. Łącznie zamordowano 36 osób związanych z uwolnieniem Karskiego lub członków ich rodzin.
28 lipca 1940: Akcja “Szpital”
Ale o sobie nie wiedzieliśmy. Mnie wtrącano dwukrotnie do ciemnicy, pyskowałam strażnikom, nie pozwalając im mówić na „ty”, a nawet odmawiałam rozmowy z Heinrichem Hamannem. Z taką bezczelnością pewnie się jeszcze ten kat nie spotkał. Zawsze jednak w najtrudniejszych chwilach miałam w sobie błysk nadziei na ocalenie. Pamiętam gryps, jaki wysłałam do mamy, aby wyszła na ogród Styczyńskich-Gruszeckich, skąd mogłam ją dojrzeć przez okno zza krat. Mama przyszła, ja zaśpiewałam, aby mogła mnie rozpoznać, po czym strażnik przegonił ją kulami.

W 1941 r. wysłano Rysiównę do obozu Ravensbruck. Z racji, że pięknie śpiewała, nazywano ją w tym piekle na ziemi „słowikiem”. Wspomnienia z tego miejsca długo ją dręczyły: Pamiętam, kiedy pierwszy raz zapłonął ogień w krematorium. Niemcy postawili ten budynek w 1943 r. Widziałyśmy jak z komina bucha ten ogień. Patrzyłyśmy na to, dochodził do nas ten zapach, a jednak nie wierzyłyśmy w to, że giną tam ludzie – mówiła Zofia Rysiówna – Czasem, patrząc na krematorium, myślałyśmy, że może coś innego tam jest, jakiś zakład, w którym coś się robi, coś się pali. Tak człowiek się broni, nie dowierza złu, myśli sobie, że może to jest nieprawda.

Po wojnie wróciła na scenę.Do 1949 r. grała w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie, później w Warszawie. Wyszła za Adama Hanuszkiewicza, wychowała dwójkę dzieci. Grała w kilku filmach. Jako aktorka była bardzo aktywna do ostatnich swoich dni.

Zofia Rysiówna zmarła 17 listopada 2003 r. i spoczęła w grobowcu rodzinnym w Nowym Sączu.