
W 2022 r. mija 80. rocznica likwidacji getta w Nowym Sączu. Z tej okazji przypominamy wkład sądeckich Żydów w dzieje naszego miasta i regionu – od dawnych wieków po okres II wojny światowej. W sierpniu planowane są uroczystości rocznicowe, które będą hołdem dla Żydów, którzy przez trzy wieki współtworzyli naszą Małą Ojczyznę.
Życie codzienne w getcie istniało na przekór różnym zbrodniom i okrucieństwom. W czasie wojny ludzie nadal się żenili, rodzili, tańczyli, śmiali się i śpiewali. Paradoksalnie tam gdzie jest śmierć, tam wyraźniej widać życie. Tak było na terenie sądeckiego getta. Z relacji ocalonych można wnioskować, że myślenie o codzienności odpychało to co nieuchronne – zagładę, głód, strach.
Słowem numer jeden za murami getta była „śmierć”. Jeden z ocalonych, Samuel Kaufer pisał: Obojętnie bez wzruszenia przechodzi się obok rozpaczających matek, żon, dzieci, którzy przed chwilą dowiedzieli się o śmierci swych najbliższych. Pyta się przechodniów tylko „ilu? ”, a każda liczba porównywana jest do zeszłotygodniowych ofiar.
Śmierć była wszędzie. Choć przed wojną stanowiła rytuał, pewne tabu, to w getcie stała się elementem codzienności, czymś powszednim. Trupy leżały na chodnikach. Obok nich ci, którzy zaraz mieli umrzeć. Nie pomagano im, nie zwracano na nich uwagi. Powoli gaśli. Najgorszy widok przedstawiały małe dzieci, które najczęściej umierały z głodu i chorób. Bezskutecznie wydzierały się, wyły, błagały, śpiewały, zawodziły, drżały z zimna, bez odzieży i obuwia, w łachmanach lub workach. Spuchnięte z głodu, zniekształcone, na wpół przytomne. Paradoksem był fakt, że ciała z ulic, po strzelaninach, zbierał piekarz Cwi Nord. Przewoził zwłoki na cmentarz, na swoim wozie zaprzęgniętym do białego konia.
Początkowo mimo tego okrucieństwa cały czas działały sklepy. Do 1941 r. funkcjonowały jeszcze normalnie, a potem żeby się czymś zająć. Na pozór wszystko było w porządku. Oprócz trupów i widm w białych opaskach, które przemykały uliczkami. Po kątach czaił się strach, którego każdy się wstydził.

Z biegiem czasu zaczęło brakować odzieży i obuwia. Więźniowie wysyłani do obozów w Lipiu i Rożnowie musieli sobie jakoś radzić jesienią i zimą. W getcie nie było lepiej. Samuel Kaufer zapisał po wojnie: Wielu wyzbywa się ostatniej swej garderoby, ostatniej koszuli, byle zdobyć trochę ziemniaków, bochenek czarnego chleba. Nawet jeżeli ktoś miał ubranie to oddawał je za bochenek chleba, skórkę z ziemniaka, cokolwiek. Oprócz śmierci najgorszym towarzyszem codzienności był głód. On też zabijał najciszej jak się da. Tego jeźdźca apokalipsy nie był w stanie powstrzymać przemyt, pomoc i handel z stroną aryjską. Zbierał śmiertelne żniwo.
Wygląd ludzi spowodowany brakiem jedzenia był wstrząsający. Większość to zmory, upiory dawnych obywateli miasta, o twarzach przypominających kościotrupa. Kości oczodołowe wystające, cera żółta, mętny, zastraszony wzrok. Sytuację miały poprawić kuchnie ludowe. Jedna powstała przy wsparciu Żydowskiej Samopomocy Społecznej przy ulicy Kazimierza, w bożnicy rabina grybowskiego. 1405 obiadów wydawanych dziennie było imponującą ilością, ale ciągle to za mało. Kto mógł przeżyć jedząc jedynie zupę przypominającą wrzątek, w której przy odrobinie szczęścia pływał kawałek chleba lub skórki po ziemniakach?
Głód, zupełnie jak gestapo, zabierał całe rodziny i zabijał na ulicy. Z głodu w 1941 r. zmarła cała rodzina Goldfingerów przy ul. Czarnej, a w 1942 r. z tego samego powodu Pessla Dagan przy ul. Czystej. Na rękach rodziny umarła z głodu młoda Mina Gotlieb. Taka sama śmierć spotkała pochodzącego z Lipia 78- letniego starca Chaskiela Fischa. Golda Goldfinger zmarła z głodu przechodząc ul. Barską. Tak po prostu. Każdego dnia życia stawało się droższe. Nikt już nie myślał o koszerności jedzenia. Zapominano o Bogu.
Nowy Sącz i sądeckie getto na niemieckim filmie
Religia, tak ważna przed wojną, stała się trzecioplanowym elementem życia codziennego. Trwali przy niej tylko najwytrwalsi chasydzi. W synagodze zamieszkało ok. 10 rodzin, w bożnicach kolejne dziesiątki. Napływających do miasta Żydów lokowano w siedzibach instytucji religijnych. Niemcy zakazali modlitwy, zresztą niewielu jej potrzebowało. Do dziś słychać pytania ocalałych: gdzie był Bóg Abrahama, Izakka, Halberstama? Dla ocalony to pytania, na które nikt z śmiertelników nie znajdzie odpowiedzi.
Sroga zima 1942 r. – ostatnia dla niemal wszystkich Żydów – przyniosła jeszcze jedną grabież. Wielki mróz dał o sobie znać także w getcie. Aby zgnębić jego mieszkańców wydano zarządzenie Generalnego Gubernatorstwa na mocy, którego zmuszono Żydów do oddania gestapo futer i ciepłej bielizny. Odbierano im niemal wszystko – zebrane dobra miały posłużyć potrzebom niemieckiej armii. Z dnia na dzień warunki życia były coraz cięższe, nie do zniesienia. Jak wspomina Kaufer, zimą 1942 r. wyłączono prąd. Żydzi, aby się ogrzać, palili wszystko: meble, książki, także te święte.
Miasto chasydów i cadyków – Kiriat Sanz – odchodziło z dymem. Dogasało tak cicho, jak wielu jego mieszkańców.
Łukasz Połomski
3 czerwca odbędzie się na łące nad Dunajcem – w miejscu likwidacji getta – happening edukacyjny. Na miejscu, gdzie 80. lat temu zlikwidowano getto ułożymy obrusy, które przypomną nam o tych wydarzeniach. Jeżeli chciałbyś się włączyć w akcję przynieś obrus do Hotelu Beskid, Szkoły SPLOT lub Sądeckiej Biblioteki Publicznej (ul. Franciszkańska) – jeśli chcesz go odzyskać po akcji, dopnij karteczkę z imieniem i nazwiskiem i miejscem, napisz gdzie go zostawiłeś (w szkole, hotelu czy bibliotece). Więcej informacji już wkrótce.